W dużym pokoju, na stole dumnie stoi wysoki szklany wazon o fantazyjnym kształcie, upolowany wśród setek wazonów na bazarze. W wazonie więdną i żółkną cztery słoneczniki, ani to już ładne ani radosne, bo przypominają, że jak co roku lato odeszło ustępując jesieni. Nic dziwnego, dopóki katastrofa klimatyczna nas nie spiecze na skwarki, żyjemy w tym kalendarzowym cyklu i kręcimy w koło i w koło. Ale ten dogorywający bukiet słoneczników może jeszcze przypomnieć o cieplejszych tygodniach, tak samo jak dzień, w którym zaczynam na poważnie pisać ten tekst, kiedy po kilku naprawdę chłodnych dniach znów pojechałem do pracy na rowerze i bez kurtki.
W tych okolicznościach chciałbym po prostu przedstawić kolejny odcinek swojego mikro-kącika rekomendacyjnego i podrzucić Wam kilka wydawnictw z września, które na różne sposoby mnie przyciągnęły. Było w czym wybierać, a patrząc na zapowiedzi to październik zapowiada się jeszcze gęściej! Dajcie spokój, kto to widział. (Zrobiła się z tego połowa października, wcale mnie nie dziwi to spóźnienie, ups…)
(kolejność jak zawsze alfabetyczna)
Avtomat — stolen clout (edits)
(self-released)
Zawsze lubię słuchać nowych produkcji Kajetana Łukomskiego, działającego od wielu lat na warszawskiej scenie pod pseudonimem Avtomat, będącego nie tylko producentem i DJ-em, ale także artystą wizualnym oraz aktywistą i donośnym głosem społeczności LGBTQ+. Na EP-ce stolen clout słyszymy trzy edity, które wprawne ucho mogło wychwycić już od jakiegoś czasu w jego miksach DJ-skich. Mamy Apathy is a Knife, w którym Avtomat zmienia odcień ‘brat’-zieleni (#86c800) w swoją ‘signature’-zieleń (#00ffa9), transformując hit Charli XCX w jaskrawy bubblegum break. Mamy introwertyczne, IDM-bassowe spojrzenie na Kiedyś Cię znajdę Reni Jusis, ale przede wszystkim mamy miażdżącą, hard-drumową wersję motywu z serialu White Lotus. Pamiętam jak dziś, gdy słuchałem zeszłorocznego miksu Avtomata dla DJ Mag, w którym pięknie zblendował ten edit z Sunset Caroline Polachek jakby to był jeden utwór.
Baasch — IV!II
(PIAS Poland)
Twórczość Bartka Schmidta, znanego jako Baasch, pamiętam jeszcze z samych jego początków i z perspektywy czasu może nieco żałuję, że nie zagłębiałem się wcześniej w jego dokonania. Dopiero w ostatnich latach uważniej słucham jego singli i EP-ek, utwierdzając się w przekonaniu, że mamy do czynienia z artystą dojrzałym i świadomym swojego stylu, konsekwentnie budującym swój dźwiękowy świat. IV!II to druga z trzech części, składających się na jego czwarty album, którego finalna premiera zapowiedziana jest na przyszły rok. Zgodnie z oczekiwaniami mamy tutaj kontynuację znanych wcześniej tropów - mroźny electropop, gęste syntezatory, mechaniczny tech-house’owy beat i pełne emocji, poetyckie teksty. Wszystko zamknięte w piosenkowych formach, jednych bardziej euforycznych (Mosty, HaA), a innych spokojniejszych (Zamarzłem, Ślady).
Hania Rani — Nostalgia
(Gondwana Records)
Zawsze się trochę ślizgałem po albumach studyjnych Hani Rani, nie mogąc tak do końca wczuć się w idealnie wykreowany klimat subtelnych fortepianowych melodii - być może brakowało mi tam jakiejś skazy i niedoskonałości. Inaczej wygląda sprawa jeśli chodzi o jej nagrania koncertowe, ponieważ czteroutworowe Live from Studio 2 ze stycznia 2022 roku zaangażowało mnie dużo mocniej niż poprzednie płyty i przy okazji najnowszego live albumu sytuacja wygląda podobnie. Nostalgia zawiera zapis występu ze Studia Koncertowego im. Witolda Lutosławskiego, jaki artystka zagrała rok temu z okazji premiery albumu Ghosts, z towarzyszeniem ośmioosobowego zespołu smyczkowego. Cały ten koncertowy anturaż sprawia, że utwory znane z płyty nabierają większej głębi i stają się bardziej namacalne, a instrumenty smyczkowe dodają warstwę brzmieniowego ciepła do fortepianu i skandynawskiej elektroniki. Artystka prowadzi nas pewną ręką przez tę wielobarwną krainę, opowiadając przy tym dźwiękową historię pełną filmowej narracji, może i nieco blockbusterowej, ale niesamowicie wciągającej.
Javva — Pícaros
(Mystic Production)
Siatka powiązań członków tego kwintetu po raz kolejny skłania mnie do skonstruowania wielkiej interaktywnej mapy polskiego niezalu, ponieważ na samo prześledzenie ich losów mógłbym poświęcić osobny wpis. Dość powiedzieć, że to osoby znane i działające na scenie od wielu lat. Sprawa jest poważna, bowiem od pierwszych dźwięków ich drugiego albumu słychać wyraźną wizję i zaangażowanie. Javva zdaje się pędzić w kilku kierunkach naraz, tak jakby każdy pojedynczy pomysł funkcjonował na równych prawach i mógł zostać eksplorowany w takim samym stopniu co wszystkie pozostałe. Dance-punk miesza się z math rockiem, tishoumaren i saharyjskie brzmienie przeplata się z Bliskim Wschodem, post-hardcore z tropicalią. Dzieją się rzeczy, dużo i wszystkie naraz, ale całkiem imponujące jest to, jak sprytnie i sprawnie ten galimatias muzycy trzymają w ryzach, dzięki czemu możemy swobodnie wskoczyć do tej dźwiękowej materii.
Kamil Piotrowicz — wræżlivøść
(LAÅUDE)
Po wielu doświadczeniach zespołowych, przede wszystkim prowadzonym przez siebie jazzowym sekstecie, ale też improwizowanym trio Lawaai, Kamil Piotrowicz debiutuje z solowym projektem wræżlivøść. Pianista i kompozytor, absolwent studiów doktorskich na Royal Academy of Music w duńskim Aarhus proponuje album, będący zbiorem nagrań z różnych miejsc, od Nowego Jorku po podwarszawski Strzeń. Efektem jest swoisty kolaż dźwiękowy rozpostarty między muzyką współczesną, noise’em i ambientem, naładowany silnymi emocjami i pełny niespodziewanych zwrotów akcji. Bywa głośno, bywa cicho, są momenty subtelne, ale też rozdzierające powietrze zglitchowanym hałasem. Całość stanowi bardzo introspektywny obraz szerokiego spektrum odczuć i emocji, jakie może przeżywać człowiek. Przynajmniej tak to widzę i rozumiem ten album.
Maciej Maciągowski — Urban Balafon
(Brutality Garden)
Jakoś tak wyszło, że dotychczas rzadko w Przesycie wspominałem o wytwórni Brutality Garden, która za motyw przewodni swojej działalności objęła przepisywanie nurtów i gatunków z różnych regionów Afryki i Ameryki Południowej na nadwiślańską rzeczywistość. Najnowsze wydawnictwo w ich katalogu może nie dostało tak szerokiej uwagi jak chociażby kwietniowy album Alamedy, ale może właśnie dlatego Urban Balafon tak mnie zainteresował. Stojący za tym materiałem Maciej Maciągowski to niezwykle ciekawa postać - producent, który mam wrażenie na każdym kolejnym albumie wymyśla siebie na nowo, przedstawiając się z coraz to nowej strony. Grał już zglitchowany IDM, bubblegum footwork, tanzańskie singeli, a teraz na warsztat wziął brzmienia zachodnioafrykańskiego balafonu oraz indonezyjskiego gamelanu. Stworzony w całości na komputerze album przypomina w równym stopniu surowe nagrania terenowe jak i akademickie studium nad polirytmią i ewolucją instrumentów idiofonicznych, stając się materiałem niełatwym w odbiorze, momentami przytłaczającym mnogością bodźców, ale koniec końców sprawiającym dużo autentycznej frajdy.
Mateusz Tomczak — Niektóre sekrety powinny pozostać marzeniem
(Opus Elefantum)
Kim tak naprawdę jest Mateusz Tomczak? Emo-gotycką diwą, niezrozumiałym romantykiem czy może wyrachowanym prowokatorem? Czuję, że wciąż mam za mało danych, by w pełni zgody ze sobą odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno materiał jaki znalazł się na drugim albumie Tomczaka wydanym tym razem przez Opus Elefantum pokazuje, że mamy do czynienia z rzadko spotykaną na polskiej scenie otwartością emocjonalną, nie wnikając już na ile autor i podmiot liryczny to ta sama osoba. Na Niektóre sekrety… składają się w równym stopniu przebojowe, synthpopowe piosenki oraz dark-ambientowe pasaże instrumentalne, co tworzy poznawczy kontrast na granicy absurdu i groteski. Numery mają często słodko-gorzki wydźwięk, jesteśmy bombardowani odważnymi statementami podmiotu lirycznego, czujemy że przekraczamy jakąś granicę intymności. Ale osobiście coś mnie cały czas przyciąga z powrotem do tej muzyki, chwytliwe refreny wchodzą w głowę z niezwykłą lekkością i zaczynam powoli przechodzić z roli obserwatora w rolę… no właśnie kogo? Uczestnika, spowiednika, podmiotu lirycznego? Nie wiem, może niektóre sekrety faktycznie powinny pozostać marzeniem.
septembie — hi, i’m septembie
(self-released)
Poznański jednoosobowy projekt Septembie nie odkrywa żadnej Ameryki i wiecie co? BARDZO DOBRZE. Maruda powiedziałby, że to wszystko już było i wiecie co? Miałby rację, ale czy zawsze wszystko musi być odkrywcze? Otóż nie, czasami jedyne, czego potrzebujemy to po prostu ładne bedroom-popowe piosenki, które brzmią jak ostatnie dni lata. Krótkie numery Septembie, schowane za lepką mgłą lo-fi indie efektów mają siłę przenoszenia w czasie i przestrzeni, do słonecznych chwil pełnych młodzieńczej beztroski. Jeśli dobrze liczę, to czteroutworowa EP-ka zatytułowana hi, i’m septembie jest pierwszym tak długim wydawnictwem w dorobku tego artysty i nieśmiale chciałbym zasugerować obserwowanie jego dalszych kroków, ponieważ z taką lekkością w pisaniu chwytliwych melodii można się spodziewać kolejnych indie hiciorów.
Sw@da, MAXIM & Niczos — Bahato
(Tańce)
Już dwa lata minęły od poprzedniej premiery w labelu Tańce i to jest stanowczo za długo, biorąc pod uwagę świeżość, jakiej potrzebujemy na polskiej scenie klubowej. I choć dostajemy materiał w większości znany z zeszłorocznych singli, to nie widzę powodów, by się nad nim nie pochylić, ponieważ poziom jest co najmniej wysoki. Wspólny projekt producenta Sw@dy, znanego m.in. ze współpracy z Karoliną Cichą, rapera MAXIM-a oraz śpiewającej w języku podlaskim wokalistki Niczos to rzecz absolutnie wyjątkowa i unikalna w skali światowej. Trio przekracza granice geograficzne, uświadamiając że pod pewnymi względami być może życie na Podlasiu nie różni się wiele od tego na Dominikanie. Na tle gorącego dembow i reggaetonu mieszają się opowieści o duchach przodków, lokalnych cwaniakach, miłości do zabawy i nienawiści do władzy. Przez barwną słowiańskość całe to Bahato jest niezwykle autentyczne, namacalne i zrozumiałe, ale właśnie dzięki odniesieniom do odległej o tysiące kilometrów karaibskiej rzeczywistości staje się jednocześnie czymś niezwykle odświeżającym i przyciągającym.
Współgłosy — Współgłosy
(Fundacja Współgłosy)
Wyjątkowy projekt zainicjowany przez pianistę jazzowego Marcela Balińskiego, który chciał spełnić marzenie swojej siostry Adeli o śpiewaniu w zespole i występowaniu na scenie. Współgłosy powstały jako wynik działalności grupy warsztatów terapii zajęciowej “Frajda” w Łodzi i w skład zespołu wchodzi dwunastoosobowy chór złożony w większości przez osoby z niepełnosprawnością umysłową oraz wielogatunkowe trio fortepian-kontrabas-perkusja z Balińskim na czele. Mamy tu do czynienia z projektem pełnym zabawy i wolności, nieskrępowanym oczekiwaniami oraz perfekcjonizmem. Jeśli napiszę, że znajdziemy tu free jazz i swing, urocze piosenki i szalone eksperymenty, śpiew i recytację poezji, to będzie za duże uproszczenie. Z tego albumu wypływa tak wiele emocji, że trudno mi to zamknąć w słowach - polecam po prostu posłuchać, ale także poczytać o projekcie na stronie fundacji i posłuchać wywiadów z autorami. Do Współgłosów trzeba podejść z głową otwartą na szaleństwo i spróbować je poczuć całym sobą.
POST SCRIPTUM
Niezmiennie polecam też miejsca, w których regularnie (lub nie) i w trybie always-in-progress staram się wrzucać wszelkie premiery, pojawiające się w obrębie mojego radaru:
miesięczne listy z premierami na Buy Music Club - link do mojego profilu
playlista roczna Polska Gurom w serwisie streamingowym z zielonym logo
dla koneserów (nerdów) korzystających z serwisu RateYourMusic, lista polskich wydawnictw w układzie chronologicznym
💚💚💚