Wiadomo, że obecnie w Polsce dzieją się rzeczy dużo ważniejsze niż jakaś tam muzyka. Nawet nie chcę tu próbować streszczać obecnej sytuacji na Dolnym Śląsku - raz, że prawdopodobnie większość z Was i tak śledzi wieści z tamtych stron, a dwa, że zwyczajnie nie wiem, co miałbym powiedzieć, ponieważ nie potrafię sobie w pełni wyobrazić, co tak naprawdę się tam dzieje. Jeśli pozwalają Wam na to zasoby, wpłaćcie pieniądze (np. PAH, PCK, opolska fundacja HumanDoc), przekażcie jedzenie lub inne potrzebne rzeczy na zbiórkę w Waszym mieście. Jeśli macie w tamtych okolicach znajomych, przyjaciół i/lub rodzinę, wspierajcie ich jak tylko możecie.
Lato minęło i (jak co roku) pozostawiło po sobie tę rzadką, ale niezwykle intensywną mieszankę radości i smutku, żalu i ekscytacji. W trakcie tegorocznych wakacji słuchałem (jak co roku) dużo polskiego rapu, szant i piosenki turystycznej, szlagierów do których można, a nawet powinno się drzeć przysłowiową japę. Również tego co akurat jest na płycie w samochodowym odtwarzaczu, tego co zapisane offline w serwisie streamingowym z zielonym logo, ambientu wytwarzanego na żywo przez przyrodę. Ze śledzeniem premier bywało w tym czasie bardzo różnie z bardzo prostego powodu - robiłem inne rzeczy. Ale koniec końców, przysiadłszy solidnie do researchu zmapowałem kilka wydawnictw z tak zwanego “sezonu ogórkowego”, który wcale taki znowu ogórkowy nie jest. Kolejka do odsłuchu już od dawna jest za długa i niemożliwa do skończenia. W dzisiejszym wpisie z okazji końca lata prześledzimy sobie najciekawsze wydawnictwa z wakacyjnych miesięcy.
Ale zanim do tego przejdę, dosłownie kilka słów o festiwalu Great September, w którym miałem okazję uczestniczyć jako delegat własnej jednoosobowej mikroredakcji. Wszystkie moje przewidywania dotyczące fesitwalu showcase’owego, jakie wysnułem w poprzednim odcinku okazały się mniej więcej trafione. Faktycznie było dużo chodzenia, średnio po 20 tysięcy kroków dziennie. Oczywiście że było popychanie pierdół ze znajomymi, było też trochę tego słynnego networkingu, a na jednym z paneli dyskusyjnych padło znienacka hasło “AI”. Jackpot, all checked, czy coś. Ale odstawiając na bok żarty - muzycznie udało się (wspólnie z żoną, delegatką z ramienia Piotrkoff Art Festival) zobaczyć całkiem sporo dobrych i bardzo dobrych koncertów. Przewidywałem świetny występ Kosmonautów, ale nie spodziewałem się aż tak potężnej i intensywnej podróży - zostałem absolutnie powalony na ziemię, wciągnięty w ich uniwersum od początku do końca. Równie wciągający koncert dało dziesięcioosobowe, funkowe P.Unity - tutaj troszkę zawiodło nagłośnienie w sali Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, ale vibe i klimat był nie do podrobienia, a półgodzinny koncert wzbudził mój apetyt na pełnoprawny koncert tego składu podczas listopadowej trasy. Tonfa brzmi świetnie z perkusją na żywo, a przy tym pokazała swoją siłę mimo niedużego audytorium w klubie Lordis - czułem że dają z siebie wszystko i nawet gdy nie ma wielu ultrasów pod sceną, to zaangażowanie ze strony zespołu jest ogromne. Seweryn z Zespołem to jeden z najprzyjemniejszych koncertów na jakim byłem w ostatnim czasie - bardzo heartwarming i wholesome doświadczenie, a sam lider jest osobą pełną ciepła i otwartości, którą ogląda się z uśmiechem na twarzy. Świetny set zaprezentował również Tymek Papior, grając materiał z debiutanckiego solowego albumu i potwierdzając jak wiele ciekawych dźwięków można wydobyć z samego tylko zestawu perkusyjnego. Poszedłem na koncert Ani Szlagowskiej trochę w ciemno, znając dosłownie jeden singiel i zostałem do samego końca - w zamian otrzymałem od niej i jej zespołu dużo pozytywnej energii, możliwość puszczenia baniek mydlanych oraz historię o babci, która wystąpiła w jej teledysku i oglądała cały koncert z tyłu sali. Pierwszy raz widziałem też ekscentryczny show Mateusza Tomczaka, który wywołał wiele skrajnych reakcji - to jest na tyle intensywna sytuacja, że albo go kochasz albo nienawidzisz, sam na razie się powstrzymam ze swoim wyrokiem. W ciągu pierwszych minut koncertu Człowieka Widmo a.k.a. The Syntetic okazało się, że to moje bardzo głęboko skrywane muzyczne marzenie - zaskoczyłem sam siebie, licealny sentyment przeważył nad wszystkim innym, tym bardziej że to był nad wyraz udany i przemyślany występ. Bardzo dobry, wyzwolony i gitarowy koncert zagrały poznańskie Promyki, odkryłem świetnie brzmiący na żywo zespół Wilson Wilson, usłyszałem jak Baby Meelo rapuje Dupsko jako gościni na secie Jakuba LDDV. To tak w wielkim skrócie, proszę Państwa. Fajny festiwal, chętnie pojadę jeszcze raz.
A teraz - obiecane wakacyjne perełki z różnych, czasem odległych od siebie muzycznych światów (kolejność alfabetyczna):
Antonina Nowacka — Sylphine Soporifera
(Mondoj)
Trzeci solowy album Antoniny Nowackiej stanowi swoisty zapis podróży, jakie artystka odbywała w ostatnich latach. Autorka oprowadza nas po całym globie, od Włoch po Meksyk, od Nepalu po Hawaje, prezentując przy tym całe spektrum własnych inspiracji dźwiękowych. Słyszymy na tej płycie okarynę, cytrę, harfę, flet, organy, trochę elektroniki oraz głos Nowackiej - wszystko razem składa się na krainę osadzoną poza czasem i przestrzenią. Na albumy tej artystki patrzę mimowolnie przez pryzmat pór roku. Lamunan sprzed czterech lat kojarzy mi się z zimą, natomiast na albumie z Sofie Birch słyszę wiosenną pobudkę przyrody. Tutaj czuję przede wszystkim upalne, lepkie lato i z tego anturażu wyłania się pochłaniająca opowieść, która pozwala nam na chwilę zniknąć, zwolnić i zanurzyć się w innej rzeczywistości.
Baby Meelo & Konera — Klincz
(BAS Kolektyw)
Jeśli chodzi o przedstawicielstwo hip-hopu w dzisiejszym odcinku Przesytu, to swoim zwyczajem wychodzę na rubieża tej sceny. Warszawska raperka Baby Meelo, znana z serii EP-ek HEAVYWEIGHTŻ00LRAP oraz wcześniejszych produkcji około-footworkowych łączy siły z Konerą (a.k.a. Jakub LDDV), producentem z Trójmiasta, mającym na koncie m.in. wspólny album z Ryfą Ri oraz solowy mixtape BRYLANT oparty na samplach z polskich ‘y2k’ przebojów. Efektem tej współpracy jest pięcioutworowy materiał, dosłowny i dosadny, bez zbędnego pierdolenia. Baby Mee rapuje swoim stylem, rzucając co chwilę teksty chwytliwe i absurdalne zarazem, ślizgając się z gracją po intensywnych bitach Konery. Muzycznie mamy tu hołd dla szerokiego spektrum klubowego undergroundu, od juke, przez ghetto-house, aż po echa jersey clubu (I guess?). A nawet jeśli coś Wam nie siądzie, to po prostu dodajcie Dupsko do swojej playlisty - satysfakcja gwarantowana.
Bałtyk — Hope You Can Hear Me Now
(trickyStoop)
Michał Rutkowski a.k.a. Bałtyk wypływa na szerokie wody (wink wink) i zmienia barwy z Opus Elefantum na kasetowy label trickyStoop z Bostonu, czyli po tej drugiej stronie Atlantyku. Trochę nie wiem, co tu konkretnego mogę napisać - Bałtyk to songwriterska marka, wrażliwy i do bólu szczery artysta. Z jednej strony wiemy dokładnie czego się spodziewać (słodko-gorzkich ballad), ale z drugiej Rutkowski cały czas potrafi zaskoczyć, chociażby nieszablonowym, wybitnie poetyckim porównaniem w tekście albo szorstką syntezatorową aranżacją. Bałtyk szuka ciekawych progresji akordów, bawi się brzmieniem i efektami gitarowymi, a przy tym potwierdza swój status świetnego kompozytora i tekściarza, wciąż zbyt mało docenianego przez szersze grono słuchaczy.
Bartosz Kruczyński — Dreams & Whispers
(Balmat)
Mam wrażenie, że ten konkretny projekt Bartosza Kruczyńskiego nie dostał należnej mu atencji, pozostając w cieniu jego bardziej “światowych” aliasów: Earth Trax i Pejzaż. Album został wydany przez label Balmat z Barcelony, prowadzony przez Philipa Sherburne’a oraz Alberta Salinasa, będący naturalnym rozszerzeniem ich audycji Lapsus w hiszpańskim radiu. W zasadzie sam tytuł doskonale opisuje zawartość płyty - między snem a szeptem dostajemy ambientową ścieżkę dźwiękową do snucia marzeń, medytacji i rozpływania się w dźwiękach. Osobiście wolę część Whispers, wydaje mi się bardziej organiczna i naturalna od bardziej syntetycznej pierwszej połowy, ale to tylko moja preferencja - całość jest przyjemnie nienachalna i otulająca.
ehh hahah — nigdy nie jest dobrze (wojtek)
(BFF Music)
To naprawdę niesamowite móc śledzić poczynania ehh hahah od pierwszego wydawnictwa Kaseta wydanego przez label Magia (RIP) osiem (!!!) lat temu. Każdy jego materiał wnosi coś nowego do tego świata, dokumentując stały rozwój artysty. Na najnowszym albumie (którego tytuł bez wątpienia został zaczerpnięty od Schaftera) krakowski producent pokazuje się przede wszystkim jako świetny sound designer. Każdy dźwięk można tu niemal dotknąć, syntetyczna przestrzeń wydaje się żyć własnym życiem, każdy element jest wyjątkowy i potrzebny. Złośliwi powiedzą, że to przypadkowe szkice o niczym, dla mnie to muzyka pokazująca szerokie spektrum emocji, wielobarwna i wciągająca podróż, która systematycznie angażuje mózg by rozwiązał te wszystkie soniczne łamigłówki, złożył pozornie niepasujące do siebie klocki i szukał urywków melodii w gąszczu rozproszonych mikro-dźwięków.
Faraway — Faraway
(Antena Krzyku)
Warszawski kwintet debiutuje materiałem bardzo spójnym i solidnym, pozornie stawiając jako najważniejszą inspirację bardzo wdzięczny i lubiany nad Wisłą nurt zimnej fali. Na szczęście zespół nie poprzestaje na odgrzewaniu znanych patentów sprzed dekad i dodaje do ejtisowego chłodu oraz nihilistycznych tekstów sporo szaleństwa w postaci psychodelicznej substancji. Najjaśniej świeci tu niemal free-jazzowy saksofon, ale kwaśność Faraway objawia się również w plemiennej rytmice i kosmicznych syntezatorach. Bardzo przyjemne odświeżenie, czuję że gotuje się tutaj mocny gracz z wyrazistym i oryginalnym stylem.
hage-o — PPP/CONSTRUCT.IO/RODE-O
(Peleton Records)
Warszawskie trio dokłada kolejną cegiełkę do swojego fascynującego, wielowymiarowego uniwersum. Cztery (a tak naprawdę trzy, bo jeden w dwóch odsłonach) nowe utwory, w których dzieje się tak dużo, że dosłownie pęka mi głowa. Hage-owski (?) świat to ciągle post-rzeczywistość pełna abstrakcji, zaskakująca połączeniami o jakich nigdy byśmy nie pomyśleli, ale w całej swojej skomplikowanej formie pozostająca niezwykle prosta i przebojowa. Powiedzieć, że to math rock to oburzające uproszczenie - w tym przypadku nie warto szukać pasujących etykiet, ponieważ stracimy całą przyjemność z przebywania w ich towarzystwie. Otwórzmy się na wzruszającą odę do cudów inżynierii budowlanej oraz wizytę na rozgrzanej słońcem dzikiej prerii. Naprawdę tu wszystko jest.
Hatti Vatti — Zeit
(R&S Records)
Piotra Kalińskiego nie trzeba raczej przedstawiać, ale sam dla siebie potrzebowałem poukładać sobie przynajmniej część faktów na jego temat: współtwórca duetów Nanook of the North, JANKA oraz Ffrancis, członek trio Hinode Tapes, gitarzysta zespołu Gówno. I ten właśnie człowiek renesansu wydał w lipcu album w słynnej belgijskiej wytwórni R&S Records, pierwszy od siedmiu lat sygnowany solowym szyldem Hatti Vatti. Zeit powstał wspólnie z perkusistą Rafałem Dutkiewiczem (m.in. P.Unity), basistą Pawłem Stachowiakiem (m.in. EABS, Siema Ziemia) oraz saksofonistą Piotrem Chęckim (m.in. Hinode Tapes, Nene Heroine) i stanowi bardzo ciekawy zwrot w stylistyce tego projektu. Dubowo-garage’owe produkcje znane z poprzednich albumów Hatti Vatti przechodzą metamorfozę w organiczne kompozycje pełne odniesień do chociażby brytyjskiego nu-jazzu, japońskiego ambientu czy krautrocka. Najbardziej lubię tutaj te numery bez wyraźnego bitu, tam gdzie dźwiękowa gęstwina wymyka się z i tak już luźnych struktur i rozlewa na mnie dookoła w trakcie słuchania. Materiał na światowym poziomie.
Kixnare — Asteria
(U Know Me Records)
Zaskoczył mnie powrót Kixnare po wielu latach, tym bardziej że słuchając te dziesięć lat temu Red lub Rotations nie do końca potrafiłem się wczuć w jego twórczość. Tegoroczny album Asteria z kolei porwał mnie od razu swoją różnorodnością i mnogością tropów jakie podejmuje. Od dubu wzbogaconego o okołoarabskie elementy na początku, przez smoliste downtempo, kwaśne i bardziej klasyczne techno, aż po ładny kojący ambient na sam koniec. Spójna, wciągająca opowieść, bez zbędnych momentów.
Tymek Papior — Rugs / Carpets
(Coastline Northern Cuts)
Pamiętam bardzo wyraźnie jakie wrażenie zrobił na mnie album Eli Keszlera Stadium z 2018 roku, to było chyba moje pierwsze zetknięcie z muzyką elektroakustyczną stawiającą perkusję w centrum zainteresowań. Tymek Papior w wywiadach przyznaje otwarcie inspiracje Keszlerem, ale jego spojrzenie na zestaw perkusyjny jest bardziej ekspresyjne i energiczne. Autor Rugs / Carpets to dosłownie “syn koleżanki twojej mamy” - rocznik 2003, mający na koncie mityczne “8+ lat doświadczenia” koncertowania w jazzowych składach w całej Europie, grający od dziecka. Na debiutanckim solowym albumie zestawia gęste, dark-ambientowe podkłady, perkusję, akordeon, bas oraz inne obiekty dźwiękotwórcze w dynamiczną i stale zmieniającą się całość. Jednoosobowa, pokręcona układanka, w której precyzja i przypadek mają te same prawa.
POST SCRIPTUM
Niezmiennie polecam też miejsca, w których regularnie (lub nie) i w trybie always-in-progress staram się wrzucać wszelkie premiery, pojawiające się w obrębie mojego radaru:
miesięczne listy z premierami na Buy Music Club - link do mojego profilu
playlista roczna Polska Gurom w serwisie streamingowym z zielonym logo
dla koneserów (nerdów) korzystających z serwisu RateYourMusic, lista polskich wydawnictw w układzie chronologicznym
Uff, miałem pisać krótkie notki, a wyszło jak zwykle. Jeśli macie jakiś feedback - za dużo tekstu / za mało / cokolwiek innego, zapraszam w komentarzach lub na priv :*