Jak wyjść ze słoika - rozmowa z Plum Booking
O robieniu koncertów w Warszawie, polskim niezalu i odkrywaniu swojej spiżarni
Oczywiście, że scena niezależna to nie tylko artyści czy wydawcy, ale także często pomijany w dyskusjach i rozważaniach tzw. back-office — managerowie, agenci, bookerzy. Stąd mój pomysł wywiadu z Plum Booking, dwuosobową inicjatywą koncertową, prowadzoną przez Zofię Banaś oraz Kasię Borek. Mimo stosunkowo krótkiego stażu jawią się jako kolektyw z konkretną i spójną wizją, reprezentujący świeże spojrzenie na warszawską scenę muzyczną. Spotkaliśmy się w Mikołajki w Turnusie na warszwawskiej Woli i zapis tego spotkania możecie przeczytać w dzisiejszym wydaniu przesytowej gazetki. W środku dużo zdecydowanych statementów, poważnych przemyśleń i trochę śmichów-chichów, zapraszam do wejścia w plumowe uniwersum.
Pomysł wywiadu zainspirowany również nadchodzącym wydarzeniem organizowanym przez Plum Booking — Saturnalia w BarBazaarze na warszawskiej Pradze, 17 grudnia (niedziela). Wszelkie szczegóły poniżej lub pod linkiem.
Do uzyskania maksymalnych wrażeń z lektury polecam włączenie playlisty pt. pov: rozkładasz sprzęt w bar bazaarze, którą dziewczyny przygotowały specjalnie z okazji naszej rozmowy (dziękuję): ♫ PLAYLISTA ♫
Przed Wami kolejny event i według moich obliczeń jest to siódme wydarzenie organizowane przez Was.
Kasia: Wow, ktoś to liczył…
Zofia: Na pewno jest siódme oficjalnie na naszym facebooku, ale to oznacza, że jest w takim razie ósme w sumie.
A no właśnie. Motywem przewodnim jest hasło "Saturnalia", odbędzie się to 17 grudnia w BarBazaarze. Pytanie na rozgrzewkę: jeśli mogłybyście powiedzieć kilka słów na temat tego wydarzenia. Skąd motyw przewodni, kto zagra i dlaczego warto przyjść?
Z: Prawda jest taka, że ta data była dosyć kłopotliwa, bo myślałyśmy o zrobieniu czegoś świątecznego w tym okresie. Raczej w tygodniu i żeby to było trochę bliżej świąt, ale okazało się to niemożliwe. Zawsze sprawdzam daty, kiedy piszę opisy wydarzeń i sprawdzając co się dzieje w tym czasie, w kalendarzu rolnym czy w ogóle w jakimś kalendarzu symbolicznym, okazało się, że dzieje się wyjątkowo dużo. I ominąć te Saturnalia na rzecz Świąt Bożego Narodzenia byłoby dosyć sporą ignorancją z naszej strony, dlatego że ten 17 grudnia jest datą wypadającą dokładnie na okres obchodów rzymskich. Zespoły, które zostały zaproszone są bardzo astralne, odnoszące się do symboliki wychodzącej bardziej w "ezo" niż znany nam świat przyziemny. To wszystko sklejało się zbyt dobrze, żeby to ominąć. I szczerze jest to chyba najbardziej umotywowany motyw, jaki się pojawił, a pojawił się przypadkiem - to znaczy nie spodziewałam się go tam znaleźć. Myślę, że jest to fajna koincydencja.
K: Tak, złożyło się to w jakąś całość i… jest. Kto zagra?
Z: Zagra zespół Sonda, który wydał płytę pt. Wahadełko. To EP-ka już od początku idąca w klimaty dosyć wróżbiarskie i chyba najsilniejszy w tym zestawie reprezentant, jeśli chodzi o wyszukiwanie nowego porządku w rzeczywistości saturnaliowej. Ten skład jest w ogóle mocno synthowy tym razem, na co też się dosyć jaramy.
K: Zespół Sonda, zespół Korus i projekt Plastelina.
Z: Dotychczas wypadało nam tak, że jednak robiłyśmy trochę więcej aktów perkusyjnych, występujących z żywą perkusją, a tutaj mamy same syntezatory z gitarkami i sample. Myślę że warto przyjść, bo nie ma drugiego takiego eventu przed świętami. Albo idziemy w śpiewanie kolęd, albo w coś zupełnie od czapy, a tutaj jednak jesteśmy ściśle w jakimś porządku. Jest co świętować i wydaje mi się, że to fajna muza na odstresowanie w takim dość intensywnym czasie.
K: I też chyba zespół Sonda i zespół Korus nie grały nigdy w Warszawie.
Z: Korus grał w Warszawie kilkukrotnie, Sonda gra w ogóle pierwsze koncerty teraz.
K: Tym bardziej należy odwiedzić BarBazaar.
Z: BarBazaar zawsze warto odwiedzić. W BarBazaarze codziennie coś się dzieje, tak naprawdę.
K: I też jest tam dosyć astralnie, więc myślę że okazja fajna. Jeszcze nie powiedziałyśmy, że zespoły przyjeżdżają z Poznania.
Z: Poza Plasteliną.
K: Plastelina to jest lokalny akt.
Czyli tu również będziemy gościć składy ze świata. Uważam, że ten lineup Saturnalii jest dosyć zróżnicowany jeśli chodzi o gatunki, tak jak mówicie głównie syntezatory i elektronika, ale też każdy z tych projektów wykorzystuje trochę inną estetykę i inaczej podchodzi do tworzenia muzyki.
Z: Fajne jest to, co Plastelina ma w swoim opisie, który wykorzystałyśmy na wydarzeniu. Że jest to “muzyka dla osób, które chcą potańczyć ale się wstydzą” i mam wrażenie, że wszystkie te składy trochę to obrazują. Jest to zawsze muza do tupania nogą, ale dla zupełnie innego człowieka. Dla ludzi, którzy mogą spotkać się na jednym parkiecie, ale muszą mieć do tego bardzo specyficzne warunki, i fajnie że te warunki będą miały miejsce.
K: Też w zasadzie nigdy nie miałyśmy za bardzo okazji, by wygenerować event, który byłby w całości do tupania nóżką w celach tanecznych. Jeszcze.
Z: Było dużo do smucenia się.
K: Było dużo do leżenia, marzenia, spania, dłubania w nosie, ale do tańczenia jeszcze nie za dużo.
No właśnie, ja od samych początków Waszej działalności miałem w głowie takie wyobrażenie, że jednak bookujecie głównie gitarki. Też oczywiście szerokie stylistycznie, bo to zarówno jakieś midwest-emo sytuacje jak i shoegaze czy indie rock. Na Jazdowie z kolei robiłyście dużo ambientu. Ale ostatnio też mam wrażenie sporo wtrętów jazzowych czy wywodzących się z jazzu. I w sumie to zastanawiam się jaki jest klucz, jeśli chodzi o Wasze szukanie rzeczy. To wychodzi naturalnie czy jest tu jakaś przekmina?
K: Kluczem jest brak klucza.
Z: Tak, na pewno podstawą jest to, że zazwyczaj bazujemy na artystach, zgłaszających się do naszego open calla, którego prowadzimy i jest to taka nasza podstawowa lista, na której bazujemy.
K: I tam są naprawdę bardzo różne gatunki.
Z: Tam jest wszystko. I zawsze kiedy zaczynamy budować jakiś event to podstawowe pytanie brzmi "co mamy w arkuszu". A mamy tam naprawdę masę rzeczy.
K: Rzeczy... Ludzi! Osób twórczych!
Ile macie tam zgłoszeń, tak z ciekawości?
Z: Jakieś sześćdziesiąt. Ale Plastelina trzy razy się zgłosiła.
K: I do tego różni ludzi w różnych konfiguracjach i cały czas jest to też otwarty nabór i cały czas można się dopisać, cały czas się to dzieje.
Czyli sześćdziesiąt, jak tak podliczę szybko w głowie, ile z tego już zagrało u was... No to jeszcze zostało wam trochę do zorganizowania.
Z: Absolutnie, mamy na liście takie projekty i zespoły, które zgłosiły się do nas jako jedne z pierwszych trzech dosłownie. W pierwszym dniu otwarcia open calla, co było jeszcze w czerwcu. I od początku mówimy, że wow, chcemy i musimy to zrobić, ale nie było trochę warunków, konfiguracji i czasu.
K: Konfiguracji w gwiazdach... Ale nie dlatego, że nie lubimy lub nam się nie podoba. Tylko dlatego, że właśnie próbujemy w jak najlepszy sposób połączyć wszystkie te sytuacje muzyczne w naszych eventach. Nie lubimy tego słowa strasznie, ale skuratorować je jakoś, żeby miało to ręce i nogi.
Z: Też łącząc zarówno aspekt artystyczny, dźwiękowy jak i tego żeby chociaż gdzieś na poziomie wajbu było w stanie się zetknąć. Albo dla mema dosłownie, bo coś ma śmieszną nazwę i pasuje do drugiej. Ale jednak też, żeby opylało się zespołom ekonomicznie, bo to też jest aspekt istotny.
Pieniądze to ciężki temat w branży, to jest jasna sprawa. Sporo u Was przyjezdnych aktów. Mam wrażenie, że nie wiem czy na każdym, ale na większości wydarzeń ktoś przyjeżdża spoza Warszawy.
K: Na czterech na pewno.
Z: Pierwszy Bazaar był lokalny.
K: Tak, był bardzo lokalny. No, to prawda.
Z: Bo nawet na Jazdowie Uphill było poznańskie.
K: Tak, jest spora część przyjezdnych.
Z: Ale to też kwestia przetrzymania jakiegoś zdrowego ratio. Popełniłyśmy błąd w tym arkuszu nie uwzględniając dosyć istotnej rubryki wskazującej na pochodzenie projektów muzycznych, przez co…
K: Po czym dużo ludzi pisze że są triem z...
Z: Właśnie momentami dojście czy ktoś jest spod Grudziądza i czy właśnie jesteśmy w stanie połączyć te akty, że ktoś tu jest też z Bydgoszczy, jest kurde niemożliwe. Tak że mogło być to też lepiej rozwiązane, ale dzięki temu też pozwala to na zróżnicowanie, bo trafia do nas więcej ludzi spoza bańki warszawskiej.
Ale to bardzo dobrze, bo mam wrażenie że to takie wasze motto, żeby poza tę bańkę wychodzić, tak mi się wydaje. Dobra, teraz tak. Mam wrażenie, że mimo elementu "booking" w waszej nazwie, to Plum jest w sumie czymś więcej. I mam na to cytat z waszego opisu potwierdzający, że to nie tylko organizowanie i granie koncertów. “Właśnie trochę o to nam chodzi, o budowanie wspólnej spiżarni, w której osoby twórcze mogą wymieniać się zasobami przygotowanymi na tyle, na ile się da i na ile się umie. Być może razem mamy wiele, ale po prostu o tym nie wiemy, bo nigdy nie spotkaliśmy się przy jednym stole.”1 Szczególnie to drugie zdanie bardzo mi się podoba. W tym pozornie prostym zdaniu zawiera się dużo prawdy, trafnych spostrzeżeń i tego co zdaje się napędzać waszą działalność. Potwierdźcie proszę lub zaprzeczcie czy to jest dobry trop. Czy Plum Booking to faktycznie nie jest tylko booking?
K: To jest community.
Z: To jest imperium.
K: Tak naprawdę budujemy imperium niezalowe. Ja osobiście po kilku eventach zaczęłam odnosić takie wrażenie, że dzieje się coś co, nie chcę powiedzieć że się wymyka spod kontroli, ale że dzieje się więcej niż zakładałyśmy. Bo rzeczywiście "booking" i od samego początku była w tym jakaś idea łączenia ludzi oraz wychodzenia z bańki, kreowania przyjaznego środowiska dla wychodzenia z garaży i możliwości widoczności dla tych, którzy trochę się cykają albo nie mają super znajomości. Ale z czasem zaczęło się to robić takim spotkaniem towarzyskim muzycznym.
Z: Prawda, ale takim bardzo międzyśrodowiskowym. To nie tak, że w Warszawie nie da się spotkać i nie da się posłuchać muzyki razem, bo nikt tego nie organizuje. Absolutnie się da i są osoby, które robią to dobrze. Tylko odniosłyśmy wrażenie, że są to jednak grupy bardzo hermetyczne, nastawione na hermetyczne przekazy, w których bardzo ciężko poczuć się "in" jeżeli przez cały czas byłeś "out". Taka perspektywa bycia w tym środowisku takim słoikiem gdzieś skądś zaimportowanym, dawała ci średnie oglądy na to, żeby być gotowanym potem w jakiejś większej zupie. No bo przychodzisz do tej spiżarni, oglądasz, co mamy na półce, ale nie wiesz sam, co masz w środku, nie wiesz czy jesteś kurde burakiem czy pomidorową. Nie masz pojęcia. I to chciałyśmy zrobić: pozwolić ludziom, żeby mogli ze sobą rozmawiać i zobaczyć co mają w szafkach, razem-nawzajem. I to też pokrywa się tak naprawdę z eklektycznością tych line-upów, które będą przechodzić od screamo do jazzu. No bo gdzie ci ludzie mieliby się spotkać, może w Turnusie?
K: No w Turnusie też.
Z: Akurat tutaj miałyśmy taki event akurat więc…
K: To prawda, było od screamo do jazzu. Zgadza się, bo są inne klucze dobierania line-upów. To nie zawsze muszą być koledzy, którzy akurat jadą razem w trasę. W zasadzie na każdym naszym evencie grały jakieś składy czy osoby, które się nie znały wcześniej i też ze sobą spędzały czas, bo trochę musiały. Ale to zawsze dobrze wychodziło. I pamiętam, że moim ulubionym chyba było spotkanie warszawiaków, zalesiaków, poznaniaka, kogoś z Białegostoku, i kogoś z Łodzi jeszcze. I wszyscy siedzieli razem i jedli makaron i rozmawiali przy jednym stoliku w BarBazaarze i wydawali się być zadowoleni tą interakcją międzyludzką. I to cieszy bardzo.
Z: Też biorąc pod uwagę samą strukturę tego jak działamy, a działamy bez zupełnie jakichkolwiek zasobów i kapitału, podstawą jest to, że wiele rzeczy trzeba ze sobą dzielić. I choćby to że opieka, którą możemy zaoferować, może nie powinnam tego mówić, ale w głównej mierze opiera się na oferowaniu miejsca na spotkanie, a zasoby trzeba gdzieś razem łatać, no nie wiem, pracować na pożyczonym sprzęcie. Musisz jednak się dogadać z osobami, z którymi prawdopodobnie w innym świecie nie byłbyś w jednym pokoju, bo nie mielibyście okazji do spotkania i rozmowy. Tu okazuje się, że gracie na tym samym secie i potrzebujecie tych samych guzików do wciśnięcia - to jest spoko rzeczą i fajnie, że może się zadziać.
Tak, moim zdaniem zawsze dobrze jak jest taka inicjatywa jak wasza, która jest w stanie to połączyć, bo wiadomo jak to bywa między artystami, jedni się znają inni nie znają. Myślę, że sprawa pożyczania wzajemnie sprzętu to nie jest jakaś wielka tajemnica w branży, że przyjeżdża muzyk na miejsce i np. dostaje perkusję rozstawioną, bo nie przywiezie sobie pociągiem perkusji.
Z: Można próbować.
K: No nie widziałam tego jeszcze, ale może kiedyś.
Myślę, że to kwestia czasu.
Z: Prawdopodobieństwo spotkania perkusisty w Intercity jest niskie ale nie równe zeru.
K: Niektórzy są przywiązani do swoich talerzy, a nie mają auta.
Z: Wracając do tej spiżarni, bo wydaje mi się to istotne. U nas faktycznie była kmina, nie było to spontaniczne działanie. Było poprzedzone rysowaniem map myśli, skojarzeń, też ekonomicznych, różnych takich pierdół, wykresów połączonych na tablicach korkowych. Choćby mówiąc o tej znajomości nawzajem swojej spiżarni. Trochę wyszłyśmy z tego, że irytuje nas, jeżeli jest się zespołem niezależnym / niezalowym (to są dwie różne rzeczy moim zdaniem)...
…o tym później pogadamy jeszcze, tak…
Z: …to tak naprawdę twoja perspektywa na granie w stolicy jest nikła. Teraz fajnie, że jest Turnus i daje trochę takie bardziej spektralne możliwości do grania. Ale jeszcze pół roku temu, to miałeś Chmury i Młodszą Siostrę2. I tak naprawdę nasze założenia statutowe są takie, że są to miejsca, w których może nie, że nasza noga nie postanie, ale zbyt prędko nie zabookujemy tam koncertu, bo zupełnie nie o to chodzi.
K: To jest prawda, to jest pierwszy punkt.
Z: To było powiedziane śmiesznym głosem, ale to nie jest żart.
Okej, czyli to jest na serio. Też chciałem o to zagaić. “Przeszkadzają nam koncerty w Warszawie.”3 – to jest Wasz pierwszy manifest.
K: Tak było? W końcu to wypuściłyśmy?
Tak sobie pomyślałem: kurczę, to są mocne słowa jak na kogoś kto robi koncerty w Warszawie. I zastanawiałem się ile jest w tym takiej ironii, takiego podśmiechiwania z sytuacji jest jaka jest w Warszawie. I dostałem odpowiedź.
Z: Generalnie jestem generatorem hot-take’ów, ale to nie jest jeden z nich. To nie jest ciepłe ujęcie, to jest przemyślane.
Czyli faktycznie u podstaw leżała rozkmina, żeby najpierw po prostu “jebać chmury i jebać młodszą”.
Z: Znaczy: nie “jebać chmury, jebać młodszą”, bo ktoś tam te koncerty zabookuje, ale funkcjonują różne podejścia do grania w Warszawie. Są zespoły obrażone na to, że muszą zagrać koncert raz na trzy miesiące, żeby utrzymać się na powierzchni. I są też takie zachwycone tym, że raz na 3 tygodnie można pojawić się w Chmurach, “zajebiście gramy chłopaki, dobrze jest”. I fajnie, tylko ja pomimo tego że ja te grupy lubię, jeżeli pójdę na kolejny koncert w Chmurach, tego samego zespołu, który jest dalej tak samo dobry - to po prostu ocipieję, bo tak się nie da żyć.
K: To jest cały czas to samo doświadczenie powielane.
Z: Spotykasz tych samych ludzi.
K: Dokładnie tak, to jest jak u cioci na imieninach.
Z: Zagada do ciebie ten sam żul na podwórku 11 Listopada4. Nawet zdarzenia losowe są z ograniczonej puli, tak naprawdę.
K: Ale jakby stop hejtom. W sensie super, ponieważ to są takie core'owe miejscówy w Warszawie. One były, są i będą, a prawda jest taka, że de facto trudno jest z nich wyjść.
To nie o to chodzi, żeby wychodzić z tych przysłowiowych Chmur…
Z: …ale Chmury mogą rozpełznąć się na Warszawę, o to chodzi. Też na tym to polega, jeżeli chodzi o świadomość mapowania i tego, dokąd można wyjść. Okej, teraz może wyglądać że utknęłyśmy na BarBazaarze.
K: To prawda.
Z: Ale nie musiałyśmy utknąć na BarBazaarze. Skąd wyszła nasza kmina i nasze działanie? Po prostu okazało się, że my gdzieś tam działamy i jesteśmy obecne właśnie na podwórku Młodszej Siostry i podwórku chmurowym. Ale są miejsca w Warszawie, które mają dokładnie takie same zasoby, czyli: dobry sprzęt do grania oraz przestrzeń do grania. Te miejsca są chętne je udostępniać, ale tkwią gdzieś w zupełnie innym porządku i należą do innych grup społecznych, które obecnie wycofały się z tej sceny. Po prostu nie są na niej obecne, jako stałe miejscówy w których, nie wiem, odbywają się koncerty enjoy life. I można w nich grać, tylko trzeba wiedzieć jak do nich dotrzeć i trzeba w ogóle wiedzieć, że one istnieją. Bo tylko ta wiedza, o tym że są drzwi, w które trzeba zapukać jest takim podstawowym problemem. Tak, nie zamykać się na podwórkach, które znamy tylko zobaczyć czy na innych są w ogóle drzwi.
A jeśli są drzwi, to prawdopodobnie wy macie do nich klucz, czy tam wytrych.
Z: Albo po prostu szukać osób z kluczem, tak.
Wytrych niezalu.
K: Wytrych niezalu? To jeszcze daleka droga.
Z: Raczej karta-pułapka.
K: Ale szukamy ciągle, staramy się nie zatrzymywać. Prawda jest taka, że jest dużo miejsc z potencjałem, które boją się udostępniać swoją przestrzeń. Boją się w takim znaczeniu marketingowym. Nie chcą po prostu, żeby po prostu ludzie tam grali, łazili z bębnami. Pod tym względem BarBazaar jest zajebisty.
Z: Nie zadaje żadnych pytań.
K: Paweł, który prowadzi BarBazaar jest po prostu mega otwartą osobą, przyjął nas ot tak, dosłownie, w pięć minut. Nie znając nas, nie widząc nas na oczy, mając zamknięty lokal. I po prostu chce, żeby to miejsce żyło, ciągle ma nowe pomysły. To jest taki comfort zone i dlatego z ogromną chęcią tam robimy eventy. Ale też cały czas szukamy innych comfort zone’ów.
Dobrze, żeby takich miejsc było więcej. Z jednej strony zajebiście, że wam się udało trafić do takiego miejsca i takich ludzi tam spotkać. I tak sobie myślę, że ogromne znaczenie ma to, jakie podejście do tego typu eventów ma właściciel czy osoba działająca w takim miejscu. I właśnie mnie to zastanowiło, z czego Waszym zdaniem wynika, że miejsca boją się robić koncerty u siebie? Chodzi o to, że im się nie zepnie finansowo, że ludzie nie będą przychodzić?
K: Bardzo prosty mechanizm – że ludzie nie będą przychodzić w trakcie koncertu. Że głośne koncerty będą odstraszać ludzi, którzy przychodzą tam w innych celach, np. gastronomicznych. Nie będą chcieli jeść obiadu w pogłosie zespołu gitarowego. To jest takie proste. Są takie lokale, jest ich dość dużo, które dysponują sprzętem i w miarę dobrą akustyką i przestrzenią, a nie chcą nic robić i już.
Z: Też nie rzucając nazwiskami – miałyśmy taki lokal, który był bardzo chętny, żebyśmy tam weszły w stałą współpracę, jeśli chodzi o kuratorowanie eventów muzycznych. Z początku pełna otwartość mamy sprzęt, finansowanie, mamy wszystko. Artyści, z którymi współpracujemy żyliby jak pączki w maśle i my też byłybyśmy o wiele spokojniejsze. Ale od słowa do słowa okazało się, że dobra, to może tylko elektronika – taka cicha i bezpieczna. Po prostu bali się na wielu różnych poziomach. A to też nie było coś, co nas interesowało, jeżeli okazałoby się, że musimy się zamykać na określoną muzę i jeszcze bardzo specyficzną w obrębie samych gatunków. No nie jest to łatwe.
Trochę powiedziałyście o początkach, o tym że był biznes-plan rozpisany, była kmina. Chciałem się teraz podpytać tak wręcz bym powiedział: operacyjnie. Jak wyglądała droga Pluma od takiego ziarenka idei w głowie do formy w jakiej jest teraz. Nie mówię jak się poznałyście, ale co się zadziało w głowach że się znalazłyście w tym miejscu co teraz.
Z: Będąc szczerą, to poszłyśmy do szkoły po prostu i musiałyśmy robić rzeczy razem.
K: Nie musiałyśmy, to był nasz wybór. Wybrałyśmy siebie do robienia rzeczy razem. Wybrałyśmy siebie ponieważ od lat jesteśmy z różnych stron i w różnym charakterze zaangażowane w to środowisko. Jesteśmy w nim i wiemy o tym, i takie zwykłe codzienne rozmowy na ten temat, chichy, śmieszki, żarty, dyskusje poważne i mniej poważne doprowadziły do tego, że znałyśmy swoje stanowiska. Dzieliłyśmy się opiniami i jakimiś spostrzeżeniami na ten temat i od słowa do słowa doszłyśmy do miejsca, w którym stworzyłyśmy swoją wspólną opinię na ten temat. A jedną z główniejszych motywacji były po prostu zajęcia i projekt studencki, który w ramach tych zajęć robiłyśmy.
Z: Mogłyśmy oddać gówno-projekt zaliczeniowy, który nic nie wniesie…
K: Kolejną prezentację bez sensu o sztuce XXI wieku.
Z: A zrobiłyśmy Pluma i dobrze się stało.
Okej, czyli zasadniczo Plum jest zaliczeniem na studia.
Z: Ale szkołę skończyłyśmy, więc bezinteresownie możemy to dalej ciągnąć.
K: Stworzyłyśmy też raport po naszych dwóch projektach.
Z: Którego nikt nie zobaczył tak naprawdę.
K: No nie, ale jakby dla nas był na tyle ważny, że w sumie był jakimś podsumowaniem i całkiem profesjonalnie to wyszło.
Z: Tak, przeglądałam go ostatnio i nawet się nie wstydziłam.
To ten pierwszy Plum, na Jazdowie, był zaliczeniem?
Z: Znaczy tak naprawdę mogłybyśmy zaliczyć samym myśleniem o Plumie, to by wystarczyło. Reszta była taką pracą dodatkową, którą wsadziłyśmy w to, bo myślałyśmy że bez sensu jest robić rzeczy bez sensu.
K: Zrealizowałyśmy swoją koncepcję i w praktyce spróbowałyśmy czy to wyjdzie, czy to ma jakikolwiek sens. To nie było pierwsze nasze wydarzenie, pierwsze było rok wcześniej, przed Jazdowem. No i to wtedy było hardkorowe, chociaż ten Jazdów też był hardkorowy. Teraz to jest luksusowo: gramy sobie w miejscu z dachem nad głową, nie musimy martwić się o burzę, grady i wiatry lub jak dowieźć agregat na środek pola. Początek był całkiem wymagający, i też było dla nas takie potwierdzenie, że przeszłyśmy przez to, zrobiłyśmy to w takich ultra-hardkorowych warunkach i teraz może być już tylko lepiej.
Wiemy, co się zadziało między wami w kontekście współpracy. Znałyście się przed tym zanim spotkałyście się na studiach? Kojarzyłyście się?
Z: Absolutnie nie, poznałyśmy się na studiach.
K: Ja mam nawet anegdotę związaną z tym, ale nie będę jej opowiadać.
Z: Okej.
K: A ty znasz ją, prawda?
Z: Znam ją?
K: O butach.
Z: A okej, to znam.
K: No dobra, to w skrócie. Prowadziłam kiedyś takiego fotobloga na instagramie @polishmoda, w którym robiłam zdjęcia różnym freakowo-dziwacznie-ładnie-mniej ładnie ubranym osobom w metrze lub gdziekolwiek w przestrzeni miejskiej. Jadąc na pierwszy dzień studiów, na wydział w metrze było bardzo dużo ludzi i patrzyłam na ziemię, co by się skoncentrować trochę. I zobaczyłam, że jakaś baba obok mnie ma takie martensy, w takie maziaje, jakieś takie ultra-zbejowane, no nigdy nie widziałam takich martensów. I jeszcze żółtą kurtkę do tego i sobie myślę "ja pierdolę, jaka alternatywka" (xd). Potem pojechałam na studia i mieliśmy takie spotkanie powitalne. Nasza grupa była mała, 6 osób, wyszliśmy na zewnątrz na papierosa, staliśmy wszyscy w kółku i wymienialiśmy się numerami telefonów czy tam zakładaliśmy czat grupowy i ja tak patrzę, patrzę na dół, a tam TE BUTY. Mówię "o mój Boże", i to była Zofia, i myślę: "o Jezu, na pewno jej nie polubię".
Z: Od razu powiem, że te buty były na promocji.
K: Przestań no, polubiłam je, są ładne.
Z: Ja w nich nie chodzę już za bardzo
Piękna historia, myślę że jest warta opowiadania. Też mówiłyście, że obie byłyście jakoś tam zaangażowane w środowisko muzyczne. Zrobiłem trochę researchu na wasz temat, ale udam że go nie robiłem. W sensie tak: Zofia robi zdjęcia na koncertach, jako @flashnoise. A Kasia na pewno działa w kolektywie Synergy Cult i ogólnie zajmuje się grafiką oraz sztukami wizualnymi. Czy jest coś jeszcze, czego nie da się w taki prosty sposób odnaleźć na Wasz temat?
Z: Ja osobiście jestem bardzo zaangażowana w niezal od strony ideowej, bo z jakiegoś powodu w pewnym momencie uznałam, że to jest jedyne co mnie interesuje i jakoś pod koniec liceum odpaliłam absolutne special interest i fokus w dwustu procentach na polską scenę niezależną. I od tego czasu mam dziwne rzeczy w głowie i to jest rzecz, o której myślę trochę za dużo. W tym roku obroniłam pracę magisterską o potencjale polskiej sceny niezależnej, przepraszam, niezalowej. Bo są to dwie różne rzeczy.
K: Czy niezal zależy?
Z: Komu zależy na niezalu?
Ale taki był tytuł pracy, że miał "niezal" w tytule?
Z: Absolutnie, jest to jedna z dwóch prac dyplomowych, które mają "niezal" w tytule, moja jest pierwszą magisterską, bang bang, pozdrawiam Adama Smolarka.
K: Co Adam napisał?
Z: “Co to jest niezal”, pracę licencjacką. Mam bardzo dużo różnych haczyków w głowie, które się w różnych miejscach skupiają i nie ukrywam, że w większości lubię tę muzę i lubię ludzi, którzy ją tworzą, więc jest to temat mi bliski. I lubię robić zdjęcia, co czasem się razem łączy.
K: Ja pół życia spędziłam grając na fortepianie. To nie jest niezalowe, znaczy w sumie trochę jest. Ale jestem związana z muzyką ultra-ściśle, też w takim znaczeniu akademickim. Przez to, że chodziłam do szkoły muzycznej to przez większość życia miałam kontakt z akademikami. Muzyka to też taka jedna z moich największych pasji, a pomimo tego że przestałam grać i nie zostałam nigdy instrumentalistką, to mam dość dużą wiedzę. Chociaż nadal nie wiem czasami, co to jest odsłuch.
Z: To jest jeden z naszych rolling joke'ów.
K: Nie no, już wiem.
Jakby zespół, dajmy na to, Kresy poprosił Cię o sporządzenie zapisu nutowego utworu Pelagia?
Z: Z palcem w dupie.
K: Zespół Kresy pod tym względem jest dosyć atonalny, więc trudno byłoby to ogarnąć. Ale generalnie tak, mniej więcej na tym polega wiedza muzyczna zaczerpnięta stricte ze szkoły, ale została ona trochę odstawiona na jakiś czas. W tym roku bardzo dużo godzin przesłuchałam na Spotify, zresztą tak jak przez ostatnie kilka lat. Muzyka jest po prostu moją wielką pasją i pomimo że porzuciłam karierę muzyczną, to podświadomie czułam że muszę być jakoś związana z muzyką.
Skąd się wzięło wykorzystywanie terminologii przetworowej, takiej rolniczo-spożywczej w waszych opisach. Skąd w ogóle taki pomysł?
Z: Wiesz co, to była taka kula śnieżna, od szczegółu do ogółu. Tak jak mówiłam, robiłyśmy bardzo dużo map myśli i schematów. Tak naprawdę nazwa była pierwsza, jak zaczęłyśmy myśleć nad tym, że trzeba by coś zrobić i zorganizować i jakiś parasol pod to wymyślić. I Kasia wpadła na to "plum-kanie", a ja kocham śliwki bardzo i było to dla mnie bardzo wyzwalające, że ta śliwka może się gdzieś znaleźć.
K: I śliwki są super pyszne.
Z: Śliwki są zajebiste. Gdzieś tam się pojawiły te słoiki i różne śliweczki na wykresach i schematach, no zaczęły nam wchodzić te metafory. A jak już się postawi na ten słoik i spiżarnie, to potem się przegląda harmonogram prac rolnych...
K: Taki punkt zaczepienia w gastronomii.
Z: I nad tym akurat myślałam trochę, że trochę się zaczęłyśmy mijać z tym z czym wyszłyśmy, ale nie przeszkadza mi to specjalnie. Na początku chciałyśmy odciąć się od edgy i ciętego humoru sceny niezalowej, żeby to wszystko było takie inkluzywne, ciepłe i przyjemne. I od strony komunikacyjnej faktycznie tak było, tylko w ostatnich miesiącach odjechałyśmy bardziej w shitpost.
K: Ale shitpost jest przyjemny.
Z: Tak, jest przyjemny, ale też momentami mniej czytelny niż mówienie o tym co wszyscy znają, a wszyscy znają kompot. W sensie…
K: …było dużo kompotów, dużo eventów kompotowych, dużo eventów przetworowych. No i teraz zimą…
Z: …mamy sezon ogórkowy.
K: Tak, i dlatego można się odwoływać do astrologii.
To jest całkowicie naturalne, że idziecie dalej z pomysłami.
K: Ale nie rezygnujemy z tego, jest to nam na tyle bliskie, i też lubimy jeść, myślę że to też jest ważne.
Mam kolejny cytat: “Kultura niezależna w mieście powinna być jak kropla, która wpada do kałuży – rozchodzić się falą aż po same jej brzegi.”5 Też bardzo ładnie napisane moim zdaniem i chciałem się podpytać: z Waszego punktu widzenia, z czym się wiąże obecność na scenie niezalowej w Warszawie? Według Waszej wiedzy na koniec 2023 roku – co jest dobrego, co jest złego, czego brakuje, czy potencjał jest taki, śmaki, zmalał, urósł?
Z: Ogólnie uważam, że potencjał urósł… Znaczy to jest risky pytanie, bo mam dosłownie 90 stron maszynopisu, żeby o tym opowiedzieć. Niestety jeszcze nikt poza osobami, które tę pracę recenzowały jej nie przeczytał, musi minąć cringe-karencja zanim na nią spojrzę. Ale myślę, że z końcem roku to już wyjdzie z piwnicy, ale no, jest ciężko. Syntezując to, co jest w mojej bani - potencjał jest ogromny, ale problem z nim jest taki, że on jest dostrzegalny zawsze tylko w bańce. W sensie, fajnie by było, gdyby to był potencjał kulturowy rozumiany właśnie jako potencjał mogący wywierać wpływ na zachowania społeczne, kulturowe i na całe społeczności na poziomie ogólnomiejskim. Oczywiście nie ma jednej ścisłej Warszawy i jednego warszawiaka który chodzi w te same miejsca. Są miliony warszawiaków mających miliony sposobów spędzania wolnego czasu, słuchania muzyki i tego, w jaki sposób w ogóle ją konsumują. Jeżeli niezal chce być potencjałem, to niezal musi wychodzić na zewnątrz, niezal musi rozmawiać i niezal musi się rozlewać. “Niezal dla niezali” jest bez sensu w tym kontekście. Niezal nie może rozmawiać tylko z niezalem, o problemach niezalu. Musi mówić o nich głośno i wchodzić w miejsca, w których go do tej pory nie było. I to tak naprawdę obraca się wokół tego, o czym mówiłyśmy, jeżeli chodzi o wychodzenie gdzieś do nowych miejsc i rozmowę z ludźmi, z którymi się nie rozmawiało. Są zajebiście mocne projekty, które robią rzeczy, jakie dotychczas się nie działy. Choćby sam fakt, że się śpiewa po polsku, często o tym mówimy.
K: Śpiewajcie więcej po polsku - do wszystkich którzy to czytają.
Z: Tak, jeżeli grasz muzykę i śpiewasz po angielsku jest 98% szans, że patrzymy na siebie mniej przychylnie.
K: Oj nie mów tak, na wszystkich patrzymy przychylnie. Ale generalnie tak.
Po prostu: jeśli ktoś śpiewa po polsku, to patrzycie bardziej przychylnie.
Z: Tak, to prawda, tak to trzeba formułować. Nie no, ale realnie jest to nasz najczęstszy komentarz: “o fajne, szkoda że po angielsku”.
K: To prawda, w sensie nie dyskryminujemy nikogo ze względu na to, nie prowadzimy żadnej harsh selekcji. Tylko to jest… Rzecz, której moim zdaniem brakuje na maksa właśnie w niezalu. Stan na koniec 2023: za mało ludzi śpiewa po polsku. W sensie... "za mało", nie wiem, wszystko źle brzmi. Dobrze że robią, zajebiście że robią, ale śpiewanie po polsku jest takie, że odbiorcy mogą się bardziej z tym utożsamić. Jest bardziej takie heartwarming i uważam, że to jest bardzo potrzebne polskiej scenie muzycznej. To wyróżnia projekty.
Mam wrażenie, nie wiem czy się zgodzicie ze mną czy nie, że śpiewanie po polsku i pisanie polskich tekstów, stanowi wartość, dodatkową warstwę wartości, która może wpłynąć pozytywnie na cały utwór, album czy działalność zespołu. Ale też myślę, że ciężko jest pisać po polsku.
K: Bardzo, absolutnie.
Z: Ale też mam wrażenie, że są niższe oczekiwania, jeżeli chodzi o pisanie po polsku, Właśnie przez to, że łatwiej się utożsamić, to naprawdę nie muszą to być rzeczy wybitne. Ludzie chyba bardzo chcą, żeby były wybitne, i dopiero jak będą na nie wiadomo jakim poziomie literacko-poetyckim…
K: Ludzie, którzy p i s z ą chcą, żeby było wybitne.
Z: A zupełnie nie muszą być wybitne.
K: Jest cienka granica między grafomanią a poezją.
Z: Ale jeżeli chodzi o sam potencjał, to widać po tych wszystkich trendach ogólnopolskich w mainstreamie, że śpiewanie po polsku jest potrzebne, że ludzie tego chcą. To widać po festiwalach, na których pozycje headlinerów zaczynają zajmować polscy artyści, przede wszystkim raperzy, ale jednak śpiewający po polsku, nie po angielsku.
K: To też jest element utożsamiania się z kulturą, wypływania i rozszerzania się niezalu i wkraczania w szersze pojmowanie kultury.
Z: Widać że tych polskojęzycznych projektów jest realnie więcej niż choćby dziesięć lat temu – nie jest to odsetek, a może nawet połowa albo 40%. Jest to jednak spora część i patrząc właśnie na te trendy widać, że jest potencjał, żeby potencjał niezalu stał się potencjałem oddziałującym na szerszą grupę. Tylko właśnie ludzie muszą chcieć z tego niezalu wyjść. Nawet nie chodzi o wyjście z niezalu, pod tytułem że będziemy teraz podpisywać duże kontrakty i zarabiać dużą kapuchę...
…co jest chyba jeszcze trudniejsze niż wyjść z niezalu?
Z: O dziwo, nie jest takie trudne!
K: O jeny, wchodzimy na złe tory mam wrażenie. Trudniej jest wyjść z niezalu.
Z: Nie zamykać się po prostu i pozwolić żeby ludzie mówili i nie krzywić się na to, że mówią to tylko ci, z którymi bawiłem się wcześniej w piaskownicy. No i godzić się z tym, że to jest okej, mam wrażenie że ciągle nie dla wszystkich jest okej. Fakt że mamy 2023 rok, a ludzie na muzbawce[x] wciąż mogą kłócić się na temat tego czym niezal jest, czym niezal nie jest i czy niezalowi wypada.
K: Od kiedy pamiętam, jak tylko zaczęłam się tym interesować, to już była wtedy wielka chryja, w 2013 roku.
Z: Tak, więc sam fakt, że dalej się o to kłócimy to wydaje mi się że pytania są po prostu stawiane w złych miejscach i złe osoby na nie odpowiadają.
K: To jest jakaś taka rzecz, że skupiamy się na tym i kłócimy się o to. Prawda jest taka, że ludzie którzy tworzą, piszą i grają – niech po prostu to robią i nie myślą tak bardzo o strukturach tego co robią. Nie pakują się w żaden słoik. Często jest tak, że ktoś zaczyna grać muzę i ma takie podejście, że to będzie przypominać coś albo będzie tym i tym gatunkiem, albo będzie tak i tak napisane, i to będzie nie wiem, emo-post-punk.
Z: Shoegaze, post-punk, Warszawa – ulubiony gatunek muzyczny.
K: To może być takie trochę zamykające, a to z serca powinno wynikać, nie można się zamykać na to. Nie można się zamykać na środowisko "niezalowe", warszawskie-niewarszawskie, poznańskie, gdańskie – zupełnie nie o te granice terytorialne w muzyce chodzi. Ostatnio oglądaliśmy walki kiboli tzw. hooligans, ustawki z 2003 roku. Czasami niezal mi przypomina coś takiego, bo jest dużo myślenia o tym że "tam zaginął sport". Na tych kasetach VHS nie było w ogóle widać, że to jest mecz piłki nożnej. I to jest trochę taka walka, żeby nie zaginęła muzyka, right?
Z: Ale ciężko, żeby nie zaginęła w momencie, kiedy pytamy o stan sceny warszawskiej na rok 2023, kiedy nie ma gdzie wybrzmieć. To jest jeden z podstawowych problemów.
K: To prawda, właśnie o to chodzi.
No właśnie, bo jak mówicie o tym, żeby się nie zamykać, żeby wyjść ze słoików i żeby niezal wyzwolił się z tego myślenia o sobie, że jest niezalem, w rozumieniu czymś ograniczającym i hermetycznym. I tu właśnie taką mam rozkminę: do kogo tak naprawdę ten apel jest skierowany. To artyści mają się nie zamykać w niezalu, ludzie chodzący na koncerty, miejsca? Czy jest jeszcze jakiś inny sposób na zboostowanie zmiany, który by nie wypływał z samego środowiska, tylko coś, co mogłoby zadziałać od zewnątrz.
Z: Znaczy od zewnątrz to jest masa rzeczy, zaczynając od polityki kulturalnej miasta.
K: Budżetowanie, przyznawanie grantów.
Z: No nie wiem, czy jest się nad czym rozpływać tak naprawdę, bo tych pieniędzy po prostu nie ma i w momencie kiedy jest się właśnie… Tu znów pytanie o rozumienie niezalu, ja rozumiem go w specyficzny sposób, np. wyłączający poniekąd muzyków jazzowych, którzy mają jednak bardzo określone środowisko. Dla mnie niezal jest siecią społeczną i siecią kontaktów tak naprawdę. Siecią połączonych ludzi, i know a guy, he knows a guy i tak dalej. Jest to oczywiście sieć, która gdzieś tam się rozgałęzia, w pewnych miejscach sieć robi się luźniejsza, w pewnych miejscach jest bardziej zwarta. Co nie zmienia faktu, że gdzieś tam jest to skończony obiekt. Są oblicza gatunkowe, które mają te sieci o wiele gęstsze i bardzo silnie da się wyróżnić dane środowisko. Dla mnie niezal zawsze będzie bardziej gitarowy niż nie-gitarowy, ale nie będzie np. black metalowy, gdzie to są bardzo specyficzne więzi albo jazzowy, gdzie są to zupełnie inne obiegi. W momencie, gdy jesteście muzykiem jazzowym macie dostęp do konkretnych obiektów, macie dostęp do konkretnych grantów, w ramach których teoretycznie można liczyć też na konkretne pieniądze. I nie mówię tu, że jazzmani są pączkami w maśle, bo nie są. Co nie zmienia faktu, że mają dostęp do zupełnie innych obiegów kultury oraz płynących z nich benefitów, na które niezal nie może liczyć.
K: No tak, jazz ma np. Jassmine, a niezal nie ma nic.
Z: Więc tak naprawdę otwarcie obiegów grantowych, gdzie teoretycznie każdy zapisać się może, ale nie każdy te pieniądze dostanie. Idąc dalej, jeżeli chodzi o politykę lokalową i stwarzanie możliwości do tego, żeby gdzieś istniało egalitarne miejsce, w którym każdy może zagrać i nie musi się martwić tym, czy trzeba skończyć o 21:50, czy będziemy mieć za co opłacić realizatora, i tak dalej. Nawet nie mówiąc już o tym, że salki prób jakieś, których nie ma – a Warszawa nie jest miejscem, w którym każdy gdzieś ma garaż u cioci, bo nie ma, bo nie ma garażów.
K: Salki prób, które kosztują po dwa tysiące za salkę na miesiąc.
Z: Więc tak naprawdę polityka miejska odgrywa tutaj kolosalne,motywujące znaczenie.
K: Weźmy artystów wizualnych – nie chcę tu nikomu umniejszać, bo artyści wizualni też potrzebują, ale nawet – pracownie dla artystów wizualnych są...
Z: Są. Tak w ogóle.
K: Są tak w ogóle, kropka. Dla muzyków nie ma takich profitów zupełnie. I obawiam się, że gdyby w Warszawie to się wydarzyło, to pewnie byłoby wielką rzeczą w ramach jakiejś dziwacznej freakowej kampanii liberalnej. A to powinna być totalnie normalność, że udostępnia się miejsca do grania. Wiecie ile jest pustych lokali, wszędzie? Pytanie odnośnie do kogo to jest, to myślę że jest też do nas. W sensie, to po prostu my jesteśmy takimi osobami, które widzą jakiś problem i na tyle, na ile mogą starają się o tym rozmawiać i cokolwiek z tym robić. Może to nie idzie po prostu jak petarda, bo tak się nie da bez budżetu, bez jakichś grantów, dofinansowań i tak dalej. Ale my ciągle o tym myślimy i staramy się, żeby po prostu było lepiej.
Z: Jeżeli chodzi o tę specyfikę grupy niezależno-niezalowej ze względu na metody funkcjonowania, no i właśnie sposoby działania, to jednak granica między twórcą a konsumentem jest tutaj turbo-zatarta. Naprawdę ciężko mówić o tym, co powinien robić twórca, a co powinien robić odbiorca, bo tak naprawdę ich funkcje i to, w jaki sposób mogą się nawzajem wspierać i są od siebie zależni są płynne.
K: Czasem są po prostu tymi samymi osobami.
Z: Właśnie, widać to po statystykach tego, kto na te koncerty chodzi, patrząc na demografię i rozglądając się po salce w Chmurach – ile osób dzisiaj gra, a ile przyszło posłuchać.
K: Ale ja też wiem, że widzialność i słyszalność tych inicjatyw jest za mała. Nie chodzi tu o zarabianie pieniędzy, tylko o takie rozprzestrzenianie się w czysto kulturowym znaczeniu. Wiem też ze słyszenia, z widzenia i z opinii, że ludzi w wieku naszych rodziców czy starszych też to interesuje, też ich to ciekawi i też im to się podoba. Informacja o tych wydarzeniach w ogóle do nich nie dociera. To dociera do nich tylko dlatego, że ich synowie, ich córki, grają na gitarach, śpiewają, piszą muzę albo organizują koncerty.
Z: No właśnie, jeszcze media tradycyjne. Wciąż są ludzie słuchający radia, które leci na realnych falach, niebędącego Radiem Kapitał, które włączy, no nie każdy rodzic, umówmy się. Nie zawsze, nie każda stacja jednak dyktuje ścisłe warunki - kogo trzeba, a kogo nie trzeba puścić. Wybór redaktorów, zwłaszcza dzisiaj, przy takiej dostępności muzy z całego świata - jest spory. Postanowienie, że tę kulturę lokalną będę wspierać tak naprawdę nie jest trudne, a niewielu podejmuje to wyzwanie. Jest to rzecz totalnie do zrobienia i nie wymagająca ani ogromnych zasobów czasowych ani wysiłku, tylko po prostu jakiejś decyzji kierunkowej, kulturalnej. Tylko trzeba chcieć podjąć tę decyzję: że jest to coś, w co warto inwestować swój czas i zainteresowanie grupy odbiorczej. Umówmy się, że ta muza nie jest wcale asłuchalna, nie? Jest wiele rzeczy wartościowych, które gdzieś tam można pompować, tylko komuś musi na tym zależeć. A też wiemy z różnych źródeł, że niektóre te “nasze” projekty mają sporą widzialność, że to po prostu gdzieś tam dociera. Tylko nikt tej rękawicy nie podejmuje ostatecznie.
Okej, jeśli chodzi o układanie programu partii politycznej Niezal, to już się spotkajmy innym razem. Kończymy już, mamy dużo omówionych tematów. Ostatnie pytanie, tak zupełnie na luźno: największe marzenie bookingowe.
Z: Haha, biorę to.
K: Często o tym rozmawiamy.
Poza hage-o.
K: hage-o, hage-o (wylicza).
Z: Jeszcze zależy w jakiej konfiguracji, bo jest kilka opcji.
K: Ale zdradzimy to?
Z: Czy możemy to zdradzać?
K: Nie zdradzaaaaajmy.
W sensie, nie chodzi mi o coś takiego co macie w głowie że już za chwilę to zrobicie bo macie to w arkuszu...
Z: No na pewno Kresy w każdym polskim barze, wiadomo, ale poza tym to…
Taki totalny odpał.
K: Jest taki odpał, ale to tajemnica.
Z: Ale o którym mówisz, powiedz mi na uszko (mówi na uszko, śmieją się). Dobra, to jest mega odpał, ale to nie jest realna rzecz. Mamy też kilka takich odpałków jak np. ten jeden projekt Belweder, jeśli wiesz, co mam na myśli.
K: Tak, no tak.
Z: Mamy generalnie takiego ducha z BarBazaaru, który był na pierwszym naszym evencie i był niesamowicie zainteresowany tym co się dzieje. Był stałym bywalcem, którego tam wszyscy znali i który teoretycznie codziennie tam przychodził, ale od tego czasu nikt go tam nie widział. To znaczy my go tam nie spotkałyśmy. A był absolutnie zajarany tym, co się dzieje. Oznajmił, że on posiada jakąś taką przestrzeń, jakiś pałac, coś zupełnie od czapy…
K: No tak, generalnie ma dostęp do czegoś, kogoś. Tak naprawdę nie wiemy, co dokładnie. Padła nazwa, tylko po prostu tego nie pamiętam. Generalnie jakieś miejsce z wyższych sfer.
Z: W naszych głowach po prostu miejsce-kraina mlekiem i miodem płynąca. On bardzo chciał, żeby ta muza, która tam tego dnia grała - a była muza typu głośna i typu z gitarą i typu prawdziwy rock - to żeby ona tam zagrała.
K: Na salonach.
Z: I on zniknął.
K: Nie, on się pojawił, stara.
Z: To był ten, co coś ci pokazywał?
K: Taaaak.
Z: Aha, dobra.
K: To jest ten sam, to nie jest aż takie... On jednak żyje i nadal był zajarany i to on powiedział, a propos tej kałuży trochę… Na pierwszym evencie powiedział: zróbcie głośniej, żeby tam na Pradze-Północ, żeby na Brzeskiej,usłyszeli, co się tu dzieje. Na kolejnym evencie powiedział, że to jest takie zajebiste - tylko ludzie powinni stać aż “tu”- i pokazał jakby na koniec baru. Czyli całą przestrzeń powinni wypełniać - dlaczego tak nie jest. No i właśnie, dlaczego tak nie jest?
disclaimer dla osób nie-warszawskich: Klub Chmury i Klubojadalnia Młodsza Siostra to dwa najpopularniejsze miejsca, w których regularnie organizowane są koncerty niezależnych artystów
chodzi o podwórko kamienicy, w której mieśczą się Chmury, przy ul. 11 Listopada