Sześć miesięcy to zawsze wdzięczny i wygodny timestamp, by zupełnie niezobowiązująco, ale jednak z nerdowskim zaangażowaniem pomyśleć, co tam w tej muzyczce fajnego się wydarzyło. W obliczu szaleńczego przebodźcowania i bombardowania treściami z każdej strony w każdej sekundzie być może nieroztropnym jest spoglądać w przeszłość, gdyż ryzykujemy utratę równowagi i wypadnięcie z obiegu. Ale pomyślmy, że przez pryzmat przeszłości możemy spojrzeć w przyszłość, rozszerzyć perspektywę, pogłębić konteksty. Albo po prostu uporządkować rzeczy dobre i ciekawe, ponieważ zwyczajnie sprawiają nam przyjemność. Dlatego całkiem bez oczekiwań zróbmy sobie krótkie streszczenie pierwszego półrocza dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku w polskiej muzie, bo czemu nie; myślę że wypadałoby oddać nieco więcej przestrzeni naszym artystom i wydawnictwom, bo za chwilę (o ile nie już [potrzebne źródło?]) będą bardziej doceniani zagranicą niż w swoim własnym kraju. Bez zbędnego nawijania przysłowiowego makaronu na Wasze receptory wzroku, poniżej SPRAWY1 które osobiście uważam za istotne w kontekście pierwszej połowy 2023 roku.
EABS meets Jaubi
Zacznijmy z tak zwanej grubej rury, od mojej ulubionej płyty pierwszego półrocza 2023, czyli In Search of a Better Tomorrow powstałej na zetknięciu dwóch światów geograficznie oddalonych od siebie o 7 tysięcy kilometrów, ale artystycznie mających ze sobą bardzo wiele wspólnego. Wrocławski skład EABS oraz trio Jaubi z Lahore w Pakistanie po kilku latach znajomości i wymiany doświadczeń artystycznych wypuścili w tym roku wspólny album, nagrany w sierpniu zeszłego roku. Korzystając z obecności Pakistańczyków w Polsce przy okazji ich koncertu na OFF Festivalu muzycy weszli do studia położonego w malowniczej Kotlinie Kłodzkiej i przez tydzień nagrywali i tworzyli wspólnie muzykę. Efektem jest materiał wyjątkowy, z jednej strony przepełniony smutkiem i lękiem spowodowanymi między innymi wojną w Ukrainie oraz największymi od lat powodziami w Pakistanie, z drugiej strony w tym albumie drzemie siła, która wbrew przeciwnościom losu daje nadzieję na lepsze jutro. Bywa podniośle, optymistycznie, tajemniczo, groźnie i kojąco, ale przede wszystkim ta muzyka jest dowodem na równoległe istnienie podobnych emocji w różnych częściach świata, a zarazem na ponadgraniczne i ponadkulturowe działanie sztuki jako formy ich wyrażenia. Album, na którym usłyszymy fortepian, saksofon, sarangi, tablę i kilka innych instrumentów wydało w maju oczywiście Astigmatic Records.
Peleton
Mamy naprawdę piękny rok dla polskich gitar, i myślę, że dzieje się to głównie za sprawą rozpędzonej do kosmicznej prędkości wytwórni Peleton Records. Lekko licząc wydali od stycznia dziesięć albumów i EP-ek i drugie tyle singli, z czego większość jest co najmniej dobra, a kilka rzeczy jest naprawdę świetnych. Posługując się oczywistą w tym miejscu metaforą kolarską: z Peletonu zrobiła się mocna grupa ucieczkowa (hehe), odczarowująca wizerunek “niezalu” i pokazująca że muza gitarowa ma duży potencjał w wyjściu do szerszego odbiorcy, poza mury “tych-pięciu-klubów-w-kraju”. Wytwórnia porusza się na szerokim spektrum gitarowych gatunków — od słonecznego sophisti-popu (Ala Zastary) po sludge metal (Ugory), od komiksowego math-core’u (hage-o) po klasyczne emo (daysdaysdays). Na szczególne wyróżnienie zasługują trzy wydawnictwa z tegorocznego katalogu Peletonu:
Szczeciński kwartet Lochy i Smoki z czteroutworową EP-ką Powiedz, że wystarczam, która wprawdzie trwa niecałe 12 minut, ale niesie ze sobą potężny bagaż emocji, zatopiony w bezpośrednich melodiach i hardcore’owym hałasie.
Warszawska grupa Hanako powracająca po czterech latach z nowym albumem zatytułowanym Śluza. Spójny materiał, kontynuujący drogę zespołu w obszarze zaangażowanego społecznie post-hardcore’u. Tekstowo znajdujemy się gdzieś pomiędzy nihilistyczną poezją, manifestem rewolucyjnym i cytatami z Roberta Jansona.
I wreszcie być może najważniejszy gitarowy album w pierwszej połowie roku, czyli drugi album trio Zwidy. Nigdy nie będę taki, jak bym chciał na pewno spełnia oczekiwania fanów po pięcioletniej przerwie od debiutanckiego Szumu, jednocześnie nakreślając wyraźnie dalszy kierunek w artystycznym rozwoju grupy — wciąż osadzony w emo i math rocku, ale jednak z naciskiem na pisanie przebojów. Odbiór albumu, frekwencja na koncertach i trendy na tiktoku świadczą też o czającym się tuż za rogiem revivalu gitar wśród młodszej publiki i mam wielką nadzieję, że Zwidy będą tego odrodzenia twarzą.
Gitary
Nie samym Peletonem żyje scena niezależna i dużo dobrego dzieje się również w innych obozach, a także w całkiem odmiennych gatunkowo światach. Kierując się może kryterium łagodności, na jednym końcu spektrum mamy chociażby drugi album grupy Kwiaty z Gdańska zatytułowany Porcelana. Osiem piosenek wypełnionych ładnymi melodiami i nasyconych wiosennym słońcem, a do tego mam wrażenie, że zespół odważył się grać nieco zadziorniej niż na debiucie, co tylko podsyca ciekawość.
Zostając w typowo piosenkowych klimatach warto wspomnieć o debiutanckich albumach dwóch jednoosobowych projektów: oysterboy oraz Egipcjanie. Obaj artyści mieli dotychczas na swoim koncie kilka bardzo ciepło przyjętych singli, artystycznie również można dostrzec wiele wspólnych cech. Zarówno Piotr Kołodyński (ten pierwszy) jak i Jędrzej Szymanowski (ten drugi) mają niezwykłą rękę do pisania chwytliwych melodii oraz kreowania w tekstach wyrazistych i plastycznych światów. Oba albumy bardzo lo-fi i sypialniane, ale Ody do letnich dni oysterboya bardziej jangle/dream popowe, natomiast Czas dla siebie Egipcjan bardziej sophisti-popowe, ale kto by się przejmował etykietami.
W pierwszej połowie roku wróciła również grupa Rosa Vertov, przekształcając się z kwartetu w trio i wydając w tym składzie świetny materiał. Na Reflected In dziewczyny po raz kolejny przedstawiają piosenki otulone shoegaze’ową mgłą, pełne przestrzennych melodii. W pięciu utworach dostajemy całe spektrum gitarowych inspiracji — od nawiedzonego gotyku, przez eteryczny dream pop aż po chaotyczny noise rock. W ciągu tych dwudziestu minut dzieje się naprawdę dużo, jednocześnie całość jest spójna i trzyma w napięciu od początku do końca.
Idąc w mroczniejsze klimaty należy też odnotować nowy album zespołu Wieże Fabryk, i aż sam się zdziwiłem, że Doskonały świat to ich pierwszy długogrający studyjny materiał od dziesięciu lat! Można by się przyczepiać, że te numery nie odkrywają przysłowiowej Ameryki, ale trudno się nie zgodzić, że łódzki zespół jest jednym z najbardziej konsekwentnych kontynuatorów polskiej zimnej fali z lat 80.
Na koniec tej całkiem już długiej sekcji gitarowej chciałbym jeszcze podrzucić dwa albumy, znajdujące się na przeciwległym końcu “gitarowości” w porównaniu do albumów z początku tego ustępu. Szczecińskie trio Dynasonic i ich self-titled wydany przez Instant Classic, będący zarazem trzecim wydawnictwem w katalogu. Muzycy kontynuują swoje dźwiękowe poszukiwania rozpoczęte w poprzednich latach, sklejając w jedną całość pulsujący dub, tajemniczy illbient, techno rytmikę oraz echa spiritual jazzu. Powstała rzecz bardzo wciągająca, pełna ogromnej przestrzeni, ale też nerwowego napięcia, rzecz w której niczego nie można być pewnym. Z kolei inne trio Próchno, działające dotychczas w trybie korespondencyjnym lub improwizowanym wydało w Gustaff Records swój trzeci album, zatytułowany P3. Muzycy rozwijają swój styl chłodnej i zdegradowanej wręcz muzyki post-gitarowej, a nad całością unoszą się współczesne lęki, zagubienie i dezorientacja. Ciężki album na ciężkie czasy, niosący jednak za sobą wewnętrzne oczyszczenie.
Blokowisko
Szczególne wyróżnienie dla pojedynczego utworu, stanowiącego w tym zestawieniu swoisty łącznik pomiędzy częścią gitarową i popową, dlatego że w najnowszym singlu grupy Blokowisko mamy zarówno rockowy pazur, jak i (nomen omen) zaraźliwą przebojowość. Pozarazie to numer dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, od tekstu pełnego szlagwortów przez wokalne popisy chłopaków i solo saksofonu, aż po fenomenalny teledysk w klimacie serialu The Office. Bezpośredniość i szczerość tego singla prowokuje naszą podświadomość do wytworzenia mentalnego połączenia z podmiotem lirycznym, czyli mówiąc w skrócie kawałek jest “relatable”. Zagubienie we współczesnym, rozpędzonym hiper-kapitalizmie, zmęczenie zawodowe, życiowe lęki czające się na progu dorosłości — to wszystko dostajemy w formie hitu na styku post-punku, jazz-rocka i conscious rapu. Klasyk w momencie premiery.
Pop
Osobiście trudno mi zdefiniować czym obecnie jest “polski pop”. W naszym kraju bardzo niejasne są granice między popem jako gatunkiem a muzyką popularną, mierzoną sprzedażą płyt, streamingiem lub wielkością koncertów. Swoją drogą, to całkiem niezły temat na cykl artykułów, takich porządnych z pogłębionym researchem, nakreślaniem kontekstów i mądrowaniem się. Przyjmijmy proszę na tymczasowe potrzeby, że ta definicja jest dość płynna, a głównym kryterium “popowości” są piosenki i przeboje. Na scenie niezależnej ukazało się kilka bardzo dobrych wydawnictw z kolosalnym popowym potencjałem, a jednak z wielkim trudem wychodzą one poza swoją bańkę, niesłusznie pozostając w cieniu męskich grań i koncernowych wytwórni.
Z tego grona warto wyróżnić trzy rzeczy z zupełnie różnych światów, ale wszystkie w dużym stopniu nakreślają konkretne wizje artystyczne. Na debiutancki materiał duetu Cozy Moss czekałem dobrych kilka lat i wiem, że nie byłem w tym czekaniu osamotniony. Utwory znane z singli i koncertów ujrzały wreszcie światło dzienne w postaci albumu Wołanie, wydanego w lutym przez Requiem Records. Całość została pieczołowicie przygotowana i przemyślania kompozycyjnie i producencko, zjawiskowy i eteryczny głos Klaudii Miłoszewskiej rezonuje z tajemniczą i melancholijną muzyką Maćka Skoczyńskiego. Wpadamy w odrębny świat pełen szczerych emocji, słownych impresji, wewnętrznych rozmyślań i artystycznej siły.
W podobnym nurcie, ale może trochę bardziej bajkowym znajduje się EP-ka Jana Bąka i Anny Gruszczyńskiej, zatytułowana Megafauna. Oboje działają na scenie od kilku lat, eksperymentując z formą piosenkową poprzez mieszanie melodii z całym spektrum inspiracji, od baśniowego freak folku po mroczną elektronikę. Ich wspólny materiał trwa niecałe 20 minut, jednocześnie pękając od kreatywnych pomysłów oraz dosłownie zaczarowując słuchacza wokalnymi harmoniami i plastycznym językiem.
Wreszcie, kolejny duet — Franek Warzywa i Młody B zdobyli ostatnio niemały rozgłos za Oceanem, ponieważ Anthony Fantano prowadzący vlog The Needle Drop wspomniał o nich w jednym ze swoich filmików. EP-ka zatytułowana Wykopki ukazała się w maju i w normalnym świecie wykopki w maju przecież nie mają sensu (o czym Franek zresztą śpiewa w jednym numerze), ale to są wykopki w innym uniwersum, zawieszonym w półprzestrzeni między akademią sztuki, łąką kwietną i osiedlowym warzywniakiem. Dostajemy pięć rozpędzonych, zwariowanych przebojów, w tym chociażby wybitny post-hymn naszego kraju, Święto ziemniaka.
Folkowe echo
Mówiąc o muzyce folkowej w zasadzie trudno mi określić co konkretnie mam na myśli, ale wspólnym mianownikiem w tych albumach będą na pewno mniej lub bardziej wyraźne odniesienia do kultury słowiańskiej, staropolskiej i ogólnie środkowo-wschodnio-europejskiej. Każdy z poniższych albumów eksploruje ten temat na zupełnie różne sposoby, mimo to z każdego bije podobna energia, łącząca odmienne muzyczne światy w jednym źródle.
Wydany w pierwszy dzień wiosny album Zosi Hołubowskiej, działającej również pod aliasem Mala Herba, na którym artystka rozlicza się ze swoją rodzinną Warmią. Singing Warmia ukazał się nakładem węgierskiego labelu Exiles i jest w równym stopniu starosłowiańskim rytuałem co historycznym esejem. Ambientowe pejzaże łączą się z mrocznym pulsem lasu, odgłosami zwierząt, nagraniami terenowymi oraz eterycznym wokalem artystki, wciągając nas do świata rządzonego przez naturę, pełnego tajemniczych opowieści.
Jeden z najładniejszych albumów w pierwszym półroczu to bez wątpienia Nizozot, będący kolejnym podejściem tercetu Bastarda do muzyki żydowskiej. Tym razem w monumentalnej, trzypłytowej formie grupa wzięła na warsztat utwory z tradycji trzech klanów chasydzkich: Modrzyc, Szapiro i Koźnic. Wirtuozerskie podejście muzyków oraz metafizyczny wręcz charakter granych przez nich melodii formują z tego materiału przeżycie duchowe, pełne smutku i radości.
Jako trzeci element folkowej układanki wybieram duet OPLA tworzony przez znane twarze: perkusistę Huberta Zemlera i gitarzystę Piotra Bukowskiego. Po debiutanckim albumie Obertasy z 2019 roku oraz wspólnym projekcie z Mikołajem Trzaską i Andrzejem Stasiukiem muzycy wydali w łódzkim labelu Pointless Geometry nowy materiał zatytułowany GTI. Duet kontynuuje eksplorację polskich tańców narodowych, przeprowadzając dekonstrukcję oraz dekompozycję oberka i innych potrójnych rytmów obecnych w rodzimej muzyce. Szczerze trochę mi brakuje muzykologicznego wykształcenia, żeby jednoznacznie potwierdzić obecność oberka w tych kompozycjach, ale wierzę na słowo i niezmiennie bawię się świetnie podczas słuchania.
Z tej kategorii gatunkowej warto wspomnieć jeszcze chociażby wspólną koncertową EP-kę duetu Furda oraz grupy Chrust, eksplorującą staropolskie pieśni i melodykę; oczywiście katalog wydawniczy In Crudo, wytwórni prowadzonej przez Remka Mazura-Hanaja znanego chociażby z grupy Księżyc — tutaj nie ma półśrodków, tylko autentyczne nagrania wiejskich kapel i muzyków. Z tego roku polecam Pieśni za umarłym Śpiewaków z Baszkowa i nagrania Kapeli Dobrzeliniaków. Jako przysłowiowa wisienka na torcie: białostocki producent Sw@da i jego singiel Trava Murava z gościnnym woklanym udziałem Niczos, będący interpretacją tradycyjnej podlaskiej pieśni w stylistyce afro-house’owej.
Ambient
Naturalnym mostem łączącym sekcje folkową i ambientową wydaje się być album KAPITAŁKA, będący najnowszym materiałem tajemniczego projektu emo-ambientowego Lemta Toro. Centralnym momentem jest tutaj prawie ośmiominutowy utwór, w którym słyszymy tradycyjną pieśń pogrzebową Odchodzisz od nas w żałoby czas na tle dusznych plam dźwięku. Album płynie sobie organicznie w przestrzeni, wykorzystując zapętlone taśmy, nagrania terenowe oraz ludzki głos jako sposób przeżywania emocji. Rzecz zanurzona w dość niesamowitej atmosferze i niezwykle wciągająca.
Słowacki label Warm Winters upodobał sobie polskie kompozytorki — w zeszłym roku wydali album Aleksandry Słyż, a teraz ich nakładem ukazał się drugi solowy materiał Martyny Basty, krakowskiej artystki dźwiękowej. Slowly Forgetting, Barely Remembering zbiera świetne recenzje tu i tam, i trudno się tym opiniom dziwić, ponieważ to album dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, rozpostarty w przestrzeni między ambientem, avant-folkiem i muzyką kameralną. Delikatne elektroniczne pejzaże przenikają się z głosem artystki, gitarą i cytrą, tworząc odrębny mikrokosmos wypełniony tajemniczymi opowieściami, oddychający własnym rytmem i spowity mgłą nostalgii.
Debiutancki materiał krakowskiej pianistki Olgi Czech, znanej z zespołu Drekoty, który ukazał się w czerwcu w wydawnictwie BAS. Album zatytułowany Wszechświat zdaje się być właśnie takim swoistym uniwersum, miejscem w którym artystka bez ograniczeń poszukuje własnych form wyrazu, lawirując między organicznym ambientem, muzyką klasyczną, post-jazzem i klimatami new age’owymi. Miesza się tu wiele pomysłów, a w swojej naturalności całość po prostu płynie, umilając czas i porządkując głowę.
Na zamknięcie tej sekcji dwa albumy, które z jakiegoś powodu nierozerwalnie kojarzą mi się ze sobą, mimo że zawartość jest jakby nie patrzeć różna. Piotrek Markowicz, znany między innymi z duetu Palmer Eldritch oraz własnego projektu deep adaptation, wraca z materiałem pod swoim nazwiskiem. Wydany przez Opus Elefantum Up the River to koncepcyjna podróż w górę rzeki, inspirowana opowiadaniami Josepha Conrada, zatopiona w delikatnym ambiencie nasyconym odgłosami natury. Trochę w kontrze, a trochę w sposób komplementarny stawiam album bydgoskiego muzyka Mateusza Lubiewskiego, znanego jako Fetlar. Before Entanglement Aftermath ukazał się nakładem wytwórni Jvdasz Iskariota i muzycznie funkcjonuje na styku glitchu, IDM i organicznej, oddychającej elektroniki, powstałej na bazie syntezatorów, sampli ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia i żywych instrumentów. Sporo tutaj nieoczywistych rytmów, wielowątkowej narracji i zwrotów akcji — każdy dźwięk ma znaczenie.
Piotr Kurek, Mondoj
Jako pojedynczy przerywnik kilka zdań o materiale wyjątkowym, do którego opisu trochę wciąż nie potrafię znaleźć słów. Peach Blossom Piotra Kurka to rzecz zupełnie odrębna, niemieszcząca się w bezpośrednich klasyfikacjach, wychodząca poza ramy nie tyle gatunku, co poza w ogóle koncepcję szufladkowania muzyki. Kompozycje pochodzą częściowo z dźwiękowej ilustracji do spektaklu teatralnego w Munchner Kammerspiele, wokalnie również udziela się tutaj dwóch aktorów z tej instytucji. Kurek jako pieczołowity rzeźbiarz i niestrudzony eksplorator dokonuje nieskończonych przetworzeń głosu ludzkiego, zestawiając go zarówno z syntetycznymi jak i żywymi instrumentami, ukazując tym samym jego nieograniczony potencjał dźwiękowy. Całość bywa momentami abstrakcyjna, ale dzięki szczególnej uwadze skierowanej na odkrywanie audialnych tekstur utwory składają się w niezwykle plastyczną, momentami wręcz baśniową opowieść. Album wydał na winylu i w formacie cyfrowym warszawski label Mondoj.
outlines
Wrocławski label outlines prowadzony przez Pawła Dunajko otworzył rok świetnym materiałem będącym wynikiem współpracy między polskim duetem producenckim IFS (Mateusz Wysocki i Krzysztof Ostrowski) a japońskim raperem MA. Na albumie zatytułowanym REIFSMA przedstawiają muzykę pełną wielowymiarowych bodźców, wychodzącą z post-footworku i abstract rapu, ale przekraczającą wszelkie gatunkowe granice.
Dosłownie kilka tygodni później w wydawnictwie ukazały się trzy kolejne (i jak się okazuje - ostatnie) odsłony serii groove, której przewodnią myślą były dźwiękowe eksperymenty między ambientem a footworkiem. Swoje kompozycje pokazali, według chronologii: japoński producent Skip Club Orchestra, Kanadyjczyk William Jourdain jako Automatisme oraz Eduard Costea z Rumunii znany jako DYL. Każdy z materiałów charakteryzuje się inną wrażliwością, innym podejściem do dźwięku, a co najważniejsze - każdy jest naprawdę wciągającą przygodą.
Hip hop
Na temat polskiego rapu być może kiedyś przygotuję jakiś oddzielny wpis, nie będę jednak nikogo oszukiwał, że się na tym znam. Temat jest wybitnie grząski, specjalistów w tym kraju aż nadto i jak już się wymądrzać to może wybiorę coś z kategorii “niezal rap”, omijając z premedytacją rzeczy bardziej mainstreamowe. Przede wszystkim w marcu nastąpiło zamknięcie “żulerskiej trylogii” wrocławskiego producenta i rapera Baby Meelo — HEAVYWEIGHTŻ00LRAPTRZY jest chyba najbardziej odjechanym, przydymionym i zasmrodzonym materiałem z tej serii, z rozkminami kontynuującymi opowieści znane z wcześniejszych części, no i z całą gromadą znajomych-gości na mikrofonie i w produkcji. Generalnie wyszedł z tego bardzo fajny koncept, tzw. dobre gówno.
Co tam jeszcze? Na pewno debiutancki materiał Młodego Sprzęta — na Life after Sprzet, wyprodukowanym przez członków abstract-post-trapowego kolektywu LEGENDADO, raper nawija o tematach egzystencjalnych, filozoficznych i autorefleksyjnych. Do tego dwie EP-ki raperki o pseudonimie Aljas — Magister oraz 49 groszy zawierają zróżnicowane stylistycznie numery, pełne osobistych zwierzeń, queerowej dumy oraz odważnych społecznie deklaracji.
Elektronika
Polska scena elektroniczna działa prężnie, ma się bardzo dobrze, a nasze osoby producenckie regularnie dostarczają świetne rzeczy na całym spektrum gatunkowym, od rzeczy typowo klubowo-tanecznych po konceptualne eksperymenty. Tytaniczną researcherską pracę wykonał w tym obszarze warszawski producent i DJ Avtomat, przygotowując miksy dla Resident Advisor oraz DJMag, czyli jakby nie patrzeć jednych z najbardziej wpływowych i uznanych serii podcastów w zagranicznych mediach klubowych. W sumie składa się na to prawie pięć godzin materiału (3h40min - RA oraz 1h15min - DJMag), w którym obok zachodnich producentów słyszymy utwory artystów z Polski, Ukrainy czy Białorusi. Wielki moment dla polskiej sceny DJ-skiej, bądźmy dumni.
Zacznę od dwóch albumów stanowiących spójne całości, z wyraźnie zarysowanymi koncepcjami artystycznymi, będącymi odzwierciedleniem futurystycznych wizji. Wydany na kasecie przez łódzki Pointless Geometry album artysty dźwiękowo-wizualnego i DJ-a Ernesta Borowskiego, działającego pod pseudonimem Bakblivv. Na Piece of Stone autor kreuje utopijny świat będący domem dla wszystkich, którzy z jakiegoś powodu nie pasują do obecnej rzeczywistości. Dziwne i niepokojące, ale też fascynujące głosy oraz dźwięki tworzą przestrzeń na pograniczu teraźniejszości i przyszłości, czasem będącą poszatkowaną soniczną materią, a czasem jaskrawym post-rave’em. Zupełnie przypadkiem autorem okładki do albumu Bakblivva jest osoba odpowiedzialna za kolejny omawiany tu materiał — Kamil Kukla w swoich produkcjach, zarówno wizualnych jak i dźwiękowych, tworzy niezwykle spójne uniwersum, mające ze światem Borowskiego wiele punktów stycznych. Na swoim trzecim autorskim albumie, zatytułowanym Double Cry Kukla zestawia apokaliptyczny mrok z cyfrową intensywnością. Mnożąc bodźce i niepokoje udaje mu się też przemycić nieco czarnego humoru oraz wykreować idealny soundtrack do filmu science-fiction o lądowaniu UFO w Emilcinie.
Przemyślane i dopracowane narracje znajdziemy także na albumach Grażyny Biedroń, producentki i DJ-ki z Poznania oraz śląskiego duetu producenckiego Etnobotanika. Album tej pierwszej, zatytułowany Brokat i oranżada stanowi swego rodzaju nostalgiczno-współczesny miks, bazujący w dużej mierze na samplach z polskiej muzyki i filmów. Autorka dodaje jednak na ten fundament nowoczesną warstwę w postaci IDM-owych patentów oraz odniesień do muzyki klubowej, przemycając jungle, uk garage i deep house. Z kolei Etnobotanika, którą tworzą Alergeek i Uwdar, kontynuuje swoje poszukiwania rozpoczęte na debiucie sprzed trzech lat. Na albumie Leśne duchy artyści zbierają duchologiczne fragmenty ze starych filmów i seriali, zanurzają się w organicznej, klubowej estetyce, ale też szperają w słowiańskiej mitologii. Wszystko, żeby przygotować dźwiękową opowieść-słuchowisko, trochę straszne, trochę przaśne, ale bardzo wyraziste i żyjące własnym życiem w ciemnych gęstwinach nadwiślańskiej puszczy. Grażynę Biedroń wydaje label Superkasety Records, natomiast Etnobotanika ukazała się nakładem The Very Polish Cut-Outs (ale przy współpracy z Superkasetami)
W kontekście elektroniki nieco zdekonstruowanej i abstrakcyjnej można wyróżnić chociażby czteroutworową EP-kę osoby DJ-skiej i producenckiej działającej na stołecznej scenie pod pseudonimem k:i:o:s:k. Na wydanym przez jej własny label 00effort A Better Tomorrow eksploruje różne oblicza muzyki bassowej, od breakbeatu, przez połamane sample i świdrujący syntezatorowy bas, aż po post-club. Efektem tych poszukiwań są utwory niezwykle zróżnicowane i wielowymiarowe, jednocześnie pełne radości i euforii. Z tym materiałem dobrze rezonuje nowy materiał krakowskiego producenta paszka. Wydany przez czeski label Gin&Platonic album lapton to kolejny etap poszukiwań artysty w obszarze abstrakcyjnej muzyki elektronicznej. Dźwięki wyróżniają się tu niezwykłą dbałością o szczegóły, a utwory z prędkością światła zmieniają swoje oblicze, od balonowego hyper-glitchu, po mikrotonalny IDM. Rytm próbuje trzymać całość w ryzach, ale muzyka pędzi i próbuje się wyrwać jak nieokiełznany stwór zamknięty w klatce.
Dotychczas w tegorocznym katalogu labelu Brutality Garden mamy zaledwie jeden album, ale dla mnie jest to najlepszy materiał w ich dorobku w ogóle. Krzysztof Ostrowski i druga część jego projektu WoKa, na którym skupia się na eksploracji wschodnio- i południowoafrykańskiej muzyki klubowej w innym kontekście. Wykorzystując rytmikę gqomu, kuduro czy batidy tworzy rzecz nieco abstrakcyjną, ale pełną plastyczności, z dużym potencjałem tanecznym oraz osadzoną na granicy jawy i psychodelicznego tripa.
Wreszcie, przechodząc na koniec do sekcji tak zwanej bassowej mamy przede wszystkim 18-utworowy album warszawskiego producenta i DJ-a Krenza — BOŻE DAJ MI BREAK pokrywa stylistycznie chyba wszystkie zajawki tego twórcy, od smolistego dubu, przez grime, drill, breakbeat, kończąc na drum n bass. Trochę tu nawijania, gości bardziej lub mniej znanych w środowisku, ale to przede wszystkim materiał producencki pokazujący szeroki wachlarz umiejętności autora i ukazujący jego twórczą wszechstronność. Z podobnej estetyki wychodzi reprezentant ekipy Narocz13, Some Guest dostarczając sześć tracków z ostatnich kilku lat, w których sprawnie lawiruje między gatunkami, od jungle, przez ghetto-house po breakbeat. Każdy z nich to imprezowy killer, stworzony do robienia rozpierdolu na parkiecie. Ponadto, Some Guest jest też współautorem, razem z kolegą z kolektywu iffim, singla wydanego przez hiszpański Caballito Netlabel. Perfect Trust / Company wychodzi poza ramy typowo bassowo-breakbeatowe, sięgając po wciąż zbyt rzadko eksplorowane przez polskich producentów baile funk i dembow. Dwa utwory po których cały czas mam niedosyt i żądam więcej numerów od tego duetu.
Honorable mention
Jako wyróżnienie dosłownie słówko na temat 40-utworowej składanki Not So Far In the East przygotowanej przez wrocławski regime brigade. Nie ma co tu się rozpisywać — dostajemy szeroki przegląd polskiej sceny elektronicznej, od ambientu, przez electro, techno i house, po post-club i IDM. Po prostu sprawdźcie co tam się wyrabia, dochód ze sprzedaży kompilacji idzie w całości na charytatywną fundację Voices of Children, zapewniającej rodzinom dotkniętym wojną w Ukrainie wsparcie humanitarne i psychologiczne.
To w zasadzie ułamek całości, wycinek, skraweczek i fragmencik całej sceny. Nie jestem w stanie ogarnąć wszystkiego, jeśli ktoś tak potrafi to proszę o pilny kontakt!!! Czegoś brakuje? Lub czegoś za dużo? Dajcie znać. Następnym postaram się pisać krócej, ale nie obiecuję.
Zapraszam też do playlisty na platformie Buy Music Club, gdzie znajdziecie większość opisywanych tu albumów z bardzo wygodną możliwością dodania swoich ulubieńców do koszyka na Bandcampie. Pamiętajcie o bezpośrednim wsparciu artystów, artystek i wydawnictw :*
SPRAWY — albumy, utwory, zjawiska, pomysły, wydarzenia, postacie, cokolwiek się wymyśli
Pięknie napisane
wooow porzadna prasa muzyxzna !!!!!!!!