Przesyt Jesieni
W pierwszych tygodniach słoty nie zostaje nam nic poza zanurzeniem w dźwiękową materię (propozycja nazwy dla post-emo-hardcore zespołu), czyli pięć świetnych polskich albumów do posłuchania
To miał być odcinek podsumowujący miesiąc wrzesień i miałem go wysłać w pierwszych dniach października, kując przysłowiowe żelazo póki trzyma wysoką temperaturę. Październik się praktycznie kończy1, a ja lawiruję między wewnętrzną presją, poczuciem winy, złością na własną prokrastynację i tysiącem innych czynników. A potem przypomniałem sobie zeszłoroczną sytuację showcase’owego festiwalu w Łodzi, który mając w nazwie “september” odbył się ostatecznie w październiku i stwierdziłem, że w sumie to chyba krzywdy nikomu nie robię. Także wpis jednomiesięczny stał się zupełnie naturalnie wpisem dwumiesięcznym, nowej muzyki wyłącznie przybywa, sam już dawno utonąłem w bezkresnej otchłani dźwięków i nie zapowiada się bym miał się z niej wydostać przez najbliższe pięćdziesiąt pięć lat.
Tym razem kilka szybkich strzałów — rzeczy, które zrobiły na mnie największe wrażenie w ostatnich tygodniach, które przytrzymały mnie przy sobie na jakiś czas. Myślę cały czas nad formą tego newslettera i chciałbym sobie rościć jeszcze przez jakiś czas prawo do lekkiego chaosu w tej kwestii. Podejrzewam, że będę czasem eksperymentował z pomysłami, raz dam więcej tego a mniej tamtego, i dopóki nie wypracuję własnej, zdrowej rutyny w procesie przygotowawczym Przesytu może to w taki nieokrzesany sposób wyglądać. Zarówno kolejka premier wydanych dopiero-co, jak i lista nadchodzących nowości jest dłuuuga i mimo że chciałbym wszystko przesłuchać i opisać, to (co za zaskoczenie) nie jestem fizycznie w stanie tego dokonać. Jeden z pomysłów krążących mi po głowie zakłada umieszczenie w kolejnych odcinkach newslettera wycinka takiej longlisty, ze wskazaniem kilku(nastu) najciekawszych wydawnictw z przeszłości, teraźniejszości i/lub przyszłości, ale bez dłuższego komentarza z mojej strony, jako taka mini-rekomendacja pt. “czego by tu posłuchać”. Będę wdzięczny za wszelki feedback, czy byłoby to dla kogokolwiek z Was przydatne :))
Kończąc słowo wstępu do tego numeru przesytowej gazetki chciałbym tylko wspomnieć, że w ubiegły weekend odbył się w moim rodzinnym mieście Piotrkoff Art Festival, który miałem przyjemność współorganizować. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali nas w tym przedsięwzięciu — buziaki dla artystów, wolontariuszy, współpracowników, podwykonawców, gospodarzy lokalizacji festiwalowych, publiczności, patronów medialnych, sponsorów i dobrych duchów. Czuję zmęczenie, ale też wielką satysfakcję, że udało się tego dokonać!
Blokowisko - Remiksy Pozarazie
Warszawskie trio Blokowisko na fali niewątpliwego sukcesu utworu Pozarazie nie przestaje działać z tematem wydawniczym. Chłopaki zaprosili do współpracy młodych, zdolnych producentów i wypuścili we wrześniu EP-kę z pięcioma remiksami tegorocznego singla, serwując przy tym przelot przez wiele stylistyk. Dużą zaletą tego materiału jest właśnie różnorodność, co wynika z tego, że wśród remiksujących znalazły się osoby z niekoniecznie powiązanych ze sobą środowisk. Każdy z nich eksploruje i reinterpretuje tytułowy numer pod zupełnie innym kątem.
Mamy tutaj chociażby Rafała Samborskiego znanego z duetu Palmer Eldritch, który pod pseudonimem Anthony Hotbeats robi z Pozarazie solidny downtempo rap, w dodatku zapraszając na feata rapera Kidda. Paweł Sulewski, artysta ze stajni Opus Elefantum (wytwórni współprowadzonej przez Macieja z Blokowiska), dorzuca sporo trapowych cykaczy i świdrujących syntezatorów. Te dwie propozycje nie są jeszcze tak bardzo oddalone od oryginału, pozostając osadzonymi w strukturze piosenkowej.
Na przeciwległym biegunie znajduje się remix iffiego, reprezentanta ekipy Narocz13, w którym słyszymy zarówno pocięte sample jak i gqomową rytmikę. Mamy tu do czynienia z sytuacją typowo klubową, koncepcja zwrotki i refrenu została kompletnie porzucona na rzecz zabawy formą i dostosowania singla do potrzeb poszukujących osób DJ-skich. Jeszcze silniej tę klubowość odczujemy przy kolejnym utworze — valmax wprowadza do całości sporo słońca, zmieniając ponury przekaz singla w deep-house’owego letniaczka. Warstwa liryczna została tu okrojona do kilku punchlinów rzucanych w stronę rozentuzjazmowanego parkietu. Ostatni remiks w tym zestawie przygotowała Jotka i jest to rzecz najbardziej eksperymentalne spojrzenie na Pozarazie. Mamy tu ambientowe pejzaże wykorzystujace szalone saksofonowe solo z oryginału, trochę elektronicznego glitchu oraz coldwave’ową, wręcz “siekierową” motorykę.
Piotr Kurek - Smartwoods
Premiera projektu Smartwoods Piotra Kurka miała miejsce w zeszłym roku na festiwalu Unsound, i muszę przyznać, że pamięć płata mi niezłego figla, ponieważ zupełnie inaczej zapamiętałem ten występ w porównaniu do nagrania studyjnego. Mimo bardzo dobrego nagłośnienia w krakowskim Kinie Kijów miałem problem by w pełni wychwycić wszelkie dźwiękowe subtelności płynące ze sceny. I choć w ogólnym rozrachunku koncert mi się podobał, to dopiero przy obcowaniu ze studyjnym materiałem w warunkach domowych byłem w stanie w pełni docenić to, co tu się dzieje.
Autor niczym odrębny stwórca o nieskończonej kreatywności wyłamuje się z wszelkich ram gatunkowych i buduje od podstaw własny świat oparty na skrawkach dźwięków, drobinach melodii, pomysłach pozornie do siebie niepasujących. Notka wydawcy sugeruje jako tropy muzykę barokową i eksperymentalny jazz, ale to szufladki nieoddające istoty Smartwoods. Prawda jest taka, że najlepiej mi się słucha tego albumu w oderwaniu od jakichkolwiek łatek, gdy mogę bez ograniczeń wsiąknąć w to uniwersum. Jako słuchacze mamy szczęście, że Piotr Kurek poza umiejętnością kreowania światów, jest też cierpliwym przewodnikiem — prowadzi nas bez pośpiechu, nie narzucając wielu narracji, pozostawiając wiele do odkrycia naszym własnym domysłom i przypuszczeniom. Występuje tu oczywiście jako główny reżyser tego spektaklu, odpowiadając za elektronikę oraz gitarę elektryczną, ale równie istotny jest towarzyszący mu zespół: harfistka Anna Pašic, grający na klarnecie, saksofonie i flecie Tomasz Duda oraz (kontra)basista Wojtek Traczyk.
Dodatkowy, niezwykle istotny element tego wydawnictwa stanowi strona wizualna. Na okładce znajduje się obraz Tomasza Kowalskiego, będący w moim odczuciu zaledwie jednym z wielu możliwych wyobrażeń przestrzeni stworzonych na Smartwoods. Dodatkowego kontekstu nadają również prace algiersko-francuskiego artysty Jeana Sariano będące bezpośrednią inspiracją dla Kurka. Wystarczy rzucić okiem na portfolio tego twórcy, by wiele kropek na temat tego albumu połączyło nam się w głowie. W istocie, jest to rzecz będąca dźwiękowym malarstwem, dająca wiele frajdy przy odkrywaniu kolejnych warstw i znaczeń.
Siema Ziemia - Second
Poznański kwartet już w 2020 roku przyciągnął w jakimś stopniu moją uwagę. Ich debiutancki album całkiem mi się podobał, ale trochę bezwiednie wrzuciłem go do worka z “kosmicznym jazzem”. Teraz skład wraca z drugą płytą, zatytułowaną Second i tu już nie mam żadnych wątpliwości, jestem wciągnięty na maksa w ten ich międzygwiezdny przelot, jakkolwiek sci-fi głupio by to nie brzmiało. Personalnie w zespole Siema Ziemia mamy do czynienia z prawdziwymi wymiataczami na polskiej scenie. Paweł Stachowiak, basista i “moogowiec”, gra w zespołach EABS i Błoto, saksofonista Kacper Krupa jest członkiem koncertowego składu Skalpela i Hani Rani, a razem z perkusistą Andrzejem Koniecznym wydali właśnie bardzo dobry album z Łoną. Składu dopełnia gitarzysta Fryderyk Szulgit znany m.in. z zespołów Anomalia i Plondra.
W materiałach prasowych i recenzjach przewija się w kontekście tego albumu hasło “jazz”. Osobiście jestem daleki od nazywania tej muzyki jazzem tylko dlatego, że słyszymy tu saksofon, ponieważ szeroko pojęty jazz stanowi na tym albumie zaledwie punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Muzycy wrzucają do kotła całe spektrum innych inspiracji, które razem połączone z naturalnym wyczuciem daje świeżą i wciągającą całość. Mamy tutaj chociażby dub i transowe techno (Atlant), breakbeat (KTDT), footwork (Get Exhausted With Me), balladową delikatność (Vulnerabilities) czy chropowaty dark jazz (najdłuższy i kulminacyjny All Those Moments). Różnorodność podjętych wątków obezwładnia, ale też stanowi o sile tego wydawnictwa, bo mimo że każdy utwór wywodzi się z nieco innej parafii, to całość świetnie się skleja i wszystkie te planety do siebie pasują.
Dużo się tu dzieje, a jednocześnie nie ma miejsca na nudę i gdy już wydaje się, że nic nas nie zaskoczy, to muzycy wyskakują z kolejnym pomysłem, wykręcając brzmienie pobudzające wyobraźnię jak hollywoodzkie filmy o podróżach międzygwiezdnych. Album wydała brytyjska wytwórnia Byrd Out, wydająca również m.in. naszą polską Sarmację, kenijskiego artystę KMRU czy ugandyjskiego producenta Faizala Mostrixxa. Mam nadzieję, że obecność Siema Ziemia w ich katalogu zwiastuje jakiś rozgłos międzynarodowy, a przynajmniej top100 w podsumowaniu rocznym Quietusa.
Simi Fyda - Yuri
Warszawska artystka Simi Fyda zadebiutowała na początku września albumem wydanym przez label enjoy life, który swoją drogą ma na koncie jeden z lepszych wydawniczych roczników w historii! Na materiale zatytułowanym Yuri autorka w obrazowy sposób porusza kwestie kobiecości i zmienności, procesując również w międzyczasie własne relacje z przodkami. Te wskazówki wynikają w każdym razie z oszczędnej notki prasowej towarzyszącej zapowiedzi jednego z koncertów, na którym Simi Fyda wystąpi, ciężko bowiem coś takiego wywnioskować bezpośrednio z samej muzyki. Musimy zaufać artystce, że w tej kwestii jest z nami szczera, ale spokojnie możemy też odłożyć konteksty na bok, ponieważ materiał daje dużo dobrego pod kątem czysto muzycznym.
Mamy tu do czynienia z wieloma rzeczami naraz. Typowo dark-ambientowe struktury przenikają się z jaskrawymi post-industrialnymi syntezatorami i zalążkami mrocznych bitów spod znaku deconstructed club. Ponadto, gdzieniegdzie poukrywane są różnego rodzaju nagrania terenowe, sample niezidentyfikowanych wypowiedzi i rozmów, a nad wszystkim unosi się chmura czystych emocji, znajdująca ujście w strzępach melodii pełnych smutku, rozczarowania i niepokoju. W siedmioipółminutowym The Throb akcja zmienia się co najmniej kilka razy, od złości po strach, przykuwając uwagę i trzymając w napięciu przez cały utwór. I tak można popłynąć przez cały ten album, współodczuwając z artystką lub po prostu zanurzając się w kolejne warstwy dźwiękowej materii.
Jeśli miałbym do czegoś porównać muzykę na Yuri to jako punkt odniesienia wskazałbym katalog kopenhaskiej wytwórni Posh Isolation, ze szczególnym wyróżnieniem twórczości np. Croatian Amor czy oqbqbo. Muszę jednak przyznać, że Simi Fyda wydaje mi się bardziej obecna, szczera i spójna w swojej artystycznej koncepcji, w której muzyka i strona wizualna mają równe prawa, co da się zobaczyć na zdjęciach z występów Simi na żywo.
SKI - KRE
Damian Kowalski, znany dotychczas jako perkusista w takich składach jak Rozwód, KKZ czy Pchełki (kto pamięta?), debiutuje pod solowym aliasem SKI i tym debiutem deklasuje konkurencję, ale trochę nie wiem w jakiej dokładnie kategorii. Na pewno jest to jeden z najmocniejszych albumów w katalogu Pointless Geometry, w całej historii tego labelu W OGÓLE. Łodzkie wydawnictwo wielokrotnie pokazało, że ma przysłowiowego nosa zarówno do unikatowych pomysłów jak i artystów wykraczających daleko w przyszłość ze swoją wizją, jako przykłady można podać chociażby debiut Aleksandry Słyż lub zeszłoroczny album Ryterskiego.
To, co dzieje się na albumie KRE autentycznie przechodzi moje pojęcie. Cały projekt wyewoluował początkowo z zespołowych poczynań Kowalskiego, w ramach których autor eksperymentował zarówno z rytmiką jak i przetwarzaniem brzmienia zestawu perkusyjnego. Efekt finalny tych poszukiwań można umiejscowić gdzieś na styku szorstkiego noise’u i undergroundowej muzyki klubowej, w osobnym świecie, w którym odgłosy zdzieranej blachy funkcjonują na tych samych zasadach co dubowo-footworkowe struktury rytmiczne. Ten album to zarazem precyzyjne studium nad granicami elektronicznego przetwarzania akustycznego instrumentu, jak również nieposkromiony strumień energii i emocji, pokazujący jak bardzo muzyk może stać się fizycznie zanurzony w swojej twórczości. Niezwykle silnie czuć w tej muzyce ludzki pierwiastek, mając jednocześnie ciągły dysonans, gdyż wszelkie elektroniczne modulacje próbują oszukać głowę i wmawiają robotyczną proweniencję tych dźwięków.
Bohaterem drugiego planu na tym albumie jest bez wątpienia Szymon Szwarc, muzyka znanego m.in. z zespołu Jesień, a także z grupy Rozwód, w której gra razem z Damianem Kowalskim właśnie. Szwarc odpowiada tu w czterech utworach za manipulację efektami, a przede wszystkim stanowi integralną część tego projektu w wydaniu koncertowym, w czasie rzeczywistym kręcąc gałami, nakładając i multiplikując kolejne warstwy dźwięku na perkusję Kowalskiego.
W następnym odcinku kolejna porcja mocnej muzy z Polski, w tym całkiem pokaźna lista singli, które udało mi się w ostatnich tygodniach zebrać. Dajcie mi tylko chwilę na spisanie swoich wrażeń w przestrzeń elektronicznego papieru :)))
kończył się gdy pisałem ten tekst; już dawno skończony gdy tekst trafia na Wasze skrzynki